![]() |
"Asiaweek" na stosie
Julian Gearing
Przedstawiony tekst ukazał się w prestiżowym anglojęzycznym tygodniku "AsiaWeek" z 23 lutego 2001r.
|
![]() |
Niebezpieczeństwa czyhające na prasę, piszącą o tybetańskich świętych.
Poniedziałek, 19 lutego 2001
Wydawcy, strzeżcie się. Jeśli nie chcecie, żeby wasze gazety były publicznie palone, nie piszcie o kłopotliwej sytuacji najwyższych tybetańskich lamów. Los ten spotkał wiele egzemplarzy numeru "Asiaweek", który ukazał się pod koniec ubiegłego roku. Powodem był fakt, że w głównym artykule numeru ośmieliłem się przyjrzeć okolicznościom rozpoznania Urdziena Trinleja i ogłoszenia go Karmapą, przywódcą szkoły Karma Kagyu oraz roli Dalajlamy w całym tym wydarzeniu. Poplecznicy Tybetańskiego rządu na wygnaniu po raz kolejny zrobili to, co robią, gdy ich przywódcy duchowi przedstawiani są w niekorzystnym świetle - porwali egzemplarze "Asiaweek" z półek i spalili je. Jakże prosta forma cenzury.
Biuro w Hong-Kongu zalane zostało lawiną listów. Artykuł określano jako "fałszowanie historii Tybetu i ostatnich wydarzeń wewnątrz linii Kagyu". Jednak pochwały za trafność artykułu były o wiele częstsze, można by rzec, że w stosunku dziesięć do jednego. "Artykuł 'Walka o Duszę Tybetu' uczciwie podszedł do kwestii dwóch konkurujących lamów oraz wojny prowadzonej przez różne szkoły buddyzmu tybetańskiego" - jak można było przeczytać w większości listów.
Wracam do tego tematu dlatego, że Karmapa znowu pojawił się w mediach, a kontrowersja mogła się jeszcze pogłębić. Na początku lutego piętnastoletni lama otrzymał od indyjskiego rządu status uchodźcy. W styczniu Trinley trafił na nagłówki międzynarodowych czasopism dzięki swej ucieczce z Tybetu. Dla milionów wyznawców na całym świecie zarówno jego ucieczka jak i uzyskanie statusu uchodźcy są powodem do radości. Pytają teraz, czy Karmapa dostanie pozwolenie na wizytę w Rumteku, jego siedzibie na uchodźstwie w podniebnym królestwie Sikkim?
Kogo to wszystko jednak obchodzi? Wolałbym nie upraszczać tak złożonego politycznie i religijnie zagadnienia. Jednak w telegraficznym skrócie sprawa wygląda następująco: znacząca, jak się szacuje 5 milionowa, mniejszość buddystów ze szkoły Karma Kagyu uważa Urdziena Trinleya za "podróbkę". Uważna analiza procesu jego odnalezienia i rozpoznania jako inkarnacji zmarłego w 1981 roku XVI Karmapy wskazuje na fałszerstwo. Regent Tai Situ Rinpocze, z pomocą Gjaltsaba Rinpocze prawdopodobnie podrobili list ze wskazówkami dotyczącymi kolejnych narodzin XVI Karmapy, list pozostawiony przez niego samego. Wciągnęli w cały proces odnajdywania i intronizacji nowego lamy komunistyczne władze Chin. Tych dwóch szanowanych lamów użyło siły, żeby pozbyć się swego rywala, Szamara Rinpocze, który rozpoznał innego chłopca, Taje Dordże, jako inkarnację Karmapy. W całą tę kontrowersję zaangażowali również Dalajlamę, który należy do szkoły Gelug. Dalajlama pobłogosławił rozpoznanie Trinleya w nadziei na zjednanie sobie sprawiającej mu kłopoty szkoły i na wykorzystanie nowego Karmapy w politycznym rozwiązaniu sprawy Tybetu.
Jeśli wierzyć zarzutom, to prosty chłopiec z rodziny nomadów stał się pionkiem w politycznej i religijnej grze. Z drugiej strony, jeśli proces rozpoznania Trinleya przeprowadzony został poprawnie, jest on Karmapą. Na tym polega istota rozłamu. "Asiaweek" nie był pierwszym magazynem, który poruszył kwestię kontrowersji, odsłaniając "polityczne" wpływy w wielowiekowej tradycji odnajdywania inkarnacji wysokich lamów. Był jednak pierwszym, który przedstawił rozwój wypadków we właściwej perspektywie, odsłaniając w jaki sposób przypadek Karmapy rzutuje na przejęcie przez Chińczyków kontroli nad rozpoznawaniem wysokich inkarnacji, w tym Panczen Lamy i Dalajlamy, oraz nad duchową przyszłością Tybetu.
Przyczyny krytyki mojego tekstu są jasne. Artykuł zakwestionował wiarę milionów wyznawców, dla których Trinley jest prawie bogiem (wybaczcie dziennikarski język, pamiętamy jednak, że mówimy o buddyzmie a nie o chrześcijaństwie). To tak, jakbym powiedział katolikowi, że papież jest oszustem. Weźmy za przykład jedną z buddystek, z którą rozmawiałem w Samje Ling, tybetańskim ośrodku w Szkocji. Na widok zdjęcia młodego lamy porzuciła niegdyś dobrze płatną karierę zawodową i była o włos od udania się na trzyletnie odosobnienie. Nie ma takiego sposobu, żeby przekonać ją o tym, że Trinley mógłby nie być "prawdziwą" inkarnacją Karmapy.
Trudno jest logicznie podejść do sprawy, w której wiara w duchowego przywódcę odgrywa tak wielką rolę. Na jednej ze stron internetowych popierających Urdziena Trinleya poświęcono wiele miejsca na merytoryczną krytykę tekstu z "Asiaweek", głównie próbowano tam jednak znaleźć drobne luki w mojej wiedzy na temat tybetańskiej terminologii i obrzędowości. Jednak krytycy w ogóle nie odpowiedzieli na główne zarzuty - na to, że kluczowy "list-przepowiednia" jest kiepską podróbką sporządzoną przez Tai Situ, który nie zgodził się na jej grafologiczną analizę; na to, że zaangażował w cały proces władze Chin; na to, że jeszcze rok przed ogłoszeniem odnalezienia obserwował Trinleya, co dowodzi, że poszukiwał chłopca, który mógłby spełnić zaaranżowaną przez niego rolę; i w końcu na to, że jego polityka doprowadziła do przemocy i śmierci. Nie bez powodu Delhi ograniczyło jego poczynania.
Są to poważne i mocno postawione zarzuty, nie ma w nich jednak nic ze stronniczości. Ostatecznie tekst wcale nie twierdził również, że drugi kandydat, Taje Dordże, jest "prawdziwym" Karmapą.
Przewidywana objętość artykułu uniemożliwiała zbytnie zagłębianie się w całą szarą strefę. Jednak nie pojawił się on z nikąd, ale jest kulminacją trzydziestoletniej odysei po Himalajach, podróży po Tybecie i Dharamsali oraz dostępnych doniesień prasowych. Artykuł był efektem wielu miesięcy pracy i poszukiwań, wielu tygodni spędzonych w Tybecie, Indiach, Sikkimie i Europie. W swych trudnych, lecz uczciwych dociekaniach spotkałem i rozmawiałem z głównymi aktorami tej kontrowersji, samemu nie będąc zaangażowanym w żadną z tybetańskich tradycji.
Powstała w wyniku tego historia nie była czarno-białym przedstawieniem sprawy, jakoby Trinley i jego zwolennik Tai Situ byli "tymi złymi", a jego rywal Dordże i Szamar "tymi dobrymi". Obydwie "strony" mają na swoim koncie wiele zasług na polu pomagania ludziom na ścieżce buddyzmu tybetańskiego. Obydwie strony mogły popełnić błąd. Bierzemy pod uwagę jedynie ludzkie zalety, słabości i ego, nawet jeśli przywódcy przeciwstawnych obozów uważani są za tulku, istoty oświecone. Przyglądamy się również oddziaływaniu tych tulku na miliony praktykujących na całym świecie. Mówimy o polityce reinkarnacji wyciągniętej z cienia Himalajów na światło nowoczesnego świata. Od wieków na proces odnajdywania inkarnacji miały wpływ wybory polityczne. Jest to ważna informacja, zwłaszcza jeśli chodzi o przyszłość narodu tybetańskiego. Dziś widać to jak na dłoni i cały świat może to zobaczyć. Jeżeli tylko zechce.
Sprawa obchodzi na pewno ludzi praktykujących buddyzm tybetański. Religia ta ma bardzo wiele do zaoferowania, jednak większość jej zwolenników od samego początku przypomina małe dzieci zagubione w lesie. Polegają na swych buddyjskich nauczycielach, zarówno Tybetańskich jak i zagranicznych, oczekują od nich, żeby wskazali im właściwy kierunek. I jeśli okaże się, że nauczyciel wyprowadził ich na manowce zachęcając do wiary w duchową marionetkę, która nie jest tym, za kogo jest uważana, może to być przeżycie dosyć traumatyczne.
Sprawy Karmapy i przyszłość Dalajlamy obchodzą również cały naród tybetański. Dlaczego jednak dziennikarze nie dość wnikliwie zgłębiają tę sprawę? W międzynarodowej prasie, włącznie z takimi firmami jak The New York Times czy londyński The Sunday Times oraz The Scotsman, ukazało się na ten temat całe mnóstwo artykułów. Zajmowali się tym również dobrze poinformowani dziennikarze indyjscy. Jednak przytłaczająca większość gazet, magazynów czy stacji telewizyjnych bezkrytycznie przyjmuje, że - jak określił to Tai Situ - "Karmapa to Karmapa, Budda to Budda, Chrystus to Chrystus i już"
Dlaczego tak jest?
Po części winę ponosi tu uznanie dla Dalajlamy. Duchowy przywódca Tybetu uchodzi za najbardziej współczującą głowę religii w dzisiejszym świecie. Jego wytrwała praca na rzecz pokoju i pojednania zaowocowała przyznaniem mu w 1989 roku pokojowej nagrody Nobla. Wystarczy ujrzeć go w działaniu, poczuć uścisk jego dłoni, usłyszeć jego pełne dobroci słowa, gdy rozmawia z rodakiem, który właśnie uciekł z okupowanego Tybetu. Szacunek jakim darzą go nawet najtwardsi zachodni dziennikarze potrafi przesłonić ludziom jego słabości. Osąd zostaje zawieszony. Dalajlama nie może się mylić. Tak więc jeżeli on popiera Trinleya, dziennikarze przytakują.
Następnie mamy "sprawę" Tybetu, prosty obraz dobrych i złych ludzi. Chińczyków, którzy najechali i zniszczyli Tybet oraz samych Tybetańczyków, walczących o swą wolność. Kwestionowanie duchowych przywódców Tybetu wygląda na prokomunistyczną stronniczość. Przyglądanie się brudnej polityce rozgrywanej za kulisami nie jest politycznie poprawne.
Buddyzm kładzie nacisk na prawdę. Zachęca swych wyznawców do zadawania pytań. Sam Dalajlama wielokrotnie to podkreślał. Podczas kiedy jego świta może wydawać się zakłopotana, on potrafi być bezpośredni, opowiadać dowcipy, odciąć ten sztywny szacunek, który nie pozwala ludziom zadawać pytań. Jest to jednak skomplikowana sprawa. Pytania należy zadawać, jeśli rozmówca chce udzielić odpowiedzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że aby naprawdę zrozumieć buddyzm tybetański potrzeba tysiąca żywotów. Każdą drogę jednak trzeba zacząć od pierwszego kroku.
Tłumaczył Grzegorz Kuśnierz. |