![]() |
Przemijalność
Michał Katafiasz Autor jest pracownikiem nauowym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. |
![]() |
Przemijalność jako przyczyna niemożności znalezienia szczęścia - trwałego schronienia - w konkretnych formach przeżyć: zewnętrznych bądź wewnętrznych
Nie widząc i nie rozumiejąc związku między tym, jak prezentujemy się sami przed sobą i światem, a tym, co przynosi nam "jutro", jesteśmy skazani na cierpienie. By go uniknąć, co jest przecież samo w sobie czymś zdrowym i normalnym, szukamy szczęścia na różne sposoby. Próbujemy na przykład znaleźć satysfakcję w obiektach zewnętrznych, takich jak: drugi człowiek, pieniądze, praca, rodzina i tak dalej. Obiekty te, niestety, nie mają mocy zaspokoić naszej potrzeby szczęścia z racji swej nietrwałości. Mało tego, czasami konieczność kontrolowania oraz poświęcania czasu i energii, by zachować bez zmian zewnętrzny obiekt, w którym pokładaliśmy szczęście, przynosi jeszcze więcej cierpienia i frustracji. Próby fundowania sobie przyjemnych przeżyć opartych na niepewnym i uwarunkowanym, przemijalnym, zewnętrznym punkcie odniesienia, niestety, zawsze zawodzą. W bardzo bezpośredni szczery i piękny sposób ujął tę prawdę VI Dalajlama, w następujących słowach: "Gdyby dziewczyny, młodymi pozostając, były nieśmiertelne i wino się nigdy nie kończyło, to takie byłoby moje Schronienie, zupełnie wystarczające i ostateczne".1
Podobnie szukanie oparcia, schronienia w samej relacji między przeżywającym a światem zewnętrznym typu: miłość, seks, przyjaźń, filozoficzna ciekawość świata i tym podobne, nie uwalnia nas od frustracji. Staje się to zwłaszcza wyraziste wtedy, kiedy przychodzą do nas wraz z upływem czasu choroby, starość i śmierć. Organizowanie sobie życia w relacji "ja - świat" musi zawodzić, ponieważ relacja ta opiera się na oczekiwaniach. Chociaż przezywający jest pełen dobrych chęci: pragnie kochać, poznawać i tak dalej, to jednak drugi człon tej relacji: cały świat lub konkretny, drugi człowiek na ogół w określonym procesie czasowym, zawodzi. Nieustannie zmieniająca się rzeczywistość po pewnym czasie na tyle przerasta czy tez nie dorasta do naszych oczekiwań, że relacja między nami a światem przestaje fundować nam przyjemne przeżycia. Relacja owa nie jest w stanie po prostu zaspokoić naszej potrzeby trwałego poczucia bezpieczeństwa.
Podobnie zawodzą wszystkie próby izolacji, ucieczki od tego, co "zewnętrzne", w "świat doznań wewnętrznych". Opieranie się na własnym pięknym ciele kończy się zwykle tragicznie. Również próba osiągnięcia spokoju za pomocą "światowych' technik relaksacyjnych okazuje się zawodna. Wytrenowany strumień przeżyć wymaga przecież ciągłego podtrzymywania, nowego treningu. Poza tym nieustannie musimy stawiać czoło "zewnętrznemu" zmieniającemu się światu, mając oparcie jedynie we własnej realizacji. Kiedy zaś przychodzi ostatecznie starość, wtedy narzędzia, które umożliwiały nam strumień przyjemnych doznań, okazują się całkowicie nieprzydatne. Instrumenty: ciało, mowa, umysł, które chroniły nas przed cierpieniem, zaczynają się systematycznie rozpadać. Ciało staje się niedołężne, zaś umysł zaczyna się wymykać spod naszej kontroli, a także i mowa przestaje świadczyć o naszej inteligencji... Tym samym, nie mając już możności pomagać sami sobie, stajemy ponownie w obliczu cierpienia. A o samym "finale" - śmierci - tak pisze jeden z buddyjskich mistrzów: : "to pewne, że śmierć nadejdzie. Jeżeli ktoś żył, nie będąc tego świadom, jej przyjście zaskoczy go. W tym momencie zdasz sobie sprawę, że wszystkie materialistycznie zorientowane dążenia, którym poświęcałeś całe życie, nie maja żadnej wartości, a bogactwo, przyjaciele i wpływy są bez znaczenia. Gdy nadchodzi Pan Śmierci, nie liczy się nic poza doświadczeniem duchowym; jednak jeśli lekceważyłeś śmierć i praktykę Dharmy w ciągu życia, teraz jesteś bezradnym. Uczucie żalu jest przygniatające."2
Schronienie w przeżywającym jako buddyjskie rozwiązanie dylematu cierpienia
Budda to istota, która zrozumiała, że pokładanie zaufania w wyżej wymienionych, przemijalnych schronieniach nie może przynieść trwałego szczęścia. Dążenie do uwarunkowanego zysku, sławy, pochwały i szczęścia musi przynieść stratę, niesławę, naganę i nieszczęście. Żyjąc w ten sposób musiałby więc on sam "skazywać się" na nieustanne pasmo cierpienia. Przyczyną tego cierpienia byłaby niewiedza o tym, kim się jest, która prowadzi do zawsze nieudanych "inwestycji". Na szczęście zgłębianie i rozpoznawanie siebie celem wykorzeniania przyczyny cierpienia nie jest karą za grzechy ani tez wyłącznie syzyfową pracą. Jest natomiast dążeniem do przyczyny szczęścia, które owocuje niezawodnym schronieniem. Bowiem rezultatem praktyki buddyjskiej jest odnalezienie nie uwarunkowanego spokoju i braku cierpienia w sobie samym, to jest w przezywającym. Następuje to dzięki zrozumieniu i pełnemu odnalezieniu siebie samego, tego, kim oraz jakim się jest naprawdę. To, czym w istocie esencjonalnie jest przeżywający, nazywa się prawdziwą, własną naturą. Budda to przeżywający, który zrozumiał siebie samego, własna naturę i tym samym naturę życia. Pojął, że przyczyną cierpienia było niewłaściwe szukanie szczęścia. Pojął, mówiąc słowami chińskiego Mistrza Lin-chi, że "pomiędzy ścianami z różowego mięsa mieszka najwyższy mistrz. Przez cały dzień ten mistrz wchodzi i wychodzi przez sześcioro drzwi."3 Mistrz ten okazuje się jedynym, zawsze obecnym i niezawodnym oparciem - opoką. By Go urzeczywistnić, wystarczy "jedynie" włożyć wysiłek: w rezygnację z nawyków powodujących brak poważnego i szczerego zainteresowania samym sobą.
Na ogół myślimy, że pomożemy cierpiącemu (przeżywającemu), fundując "mu" antidotum w postaci przyjemnych przeżyć. Przeżycia owe, związane bywają bezpośrednio z "wnętrzem" przeżywającego lub dotyczą świata zewnętrznego. Jak już jednak wiemy, te niewłaściwe metody, kierunki szukania oparcia okazują się zawodne. Szukanie rozwiązania, sensu życia, czy też sposobu na życie w konkretnym, wybranym z całości rzeczywistości obiekcie nie daje spodziewanej satysfakcji. Nie może bowiem uczynić szczęśliwym samochód czy pieniądze. To przecież nasz Umysł (wewnętrzny Mistrz, prawdziwy Guru, niezawodne schronienie), wchodząc w styczność, przykładowo z pieniędzmi bądź z samochodem - pragnie być szczęśliwy. Jednakże my nie rozumiemy, że nie jest możliwe utrzymać bez zmian z natury przemijalny obiekt - dane schronienie. Nasza o tym niewiedza powoduje, że dokonujemy niewłaściwych wyborów. Zamiast być świadomym całości, mamy świadomy kontakt, styczność jedynie z wybranym aspektem otaczającej nas całości. "Zdradzamy" całość: Mistrza - na rzecz jego chwilowego i wycinkowego przejawienia. "Zdradzamy" przeżywającego - na rzecz określonego przeżycia. Angażując swą aktywność w konkretny cel, czynimy to przecież tym samym zawsze kosztem "całej reszty" wydarzającego się życia, Umysłu. Poprzez to samoograniczenie się nic nie wiemy o tym, że to właśnie "my" jesteśmy podmiotem sprawczym "wszystkiego, co przez nas widziane i słyszane". Wszystkie z kolei wydarzające się sytuacje, w których bierzemy udział, choć nie są one celem naszej aktywności, musimy i tak osobiście przeżyć. Towarzyszy temu zwykle poczucie nudy bądź poczucie straconego czasu, czy też wręcz uważamy te sytuacje za przyczynę naszego cierpienia. Postępując w ten sposób, izolujemy się od określonych wrażeń składających się na nasz Umysł. Koncentrując się na jednym aspekcie, zamykamy się tym samym na własna pełnię.
W wyniku niewiedzy o możliwości przerwania tego "błędnego koła" "samoskazujemy się" na cierpienie. Podążając za własnymi wyborami i stresami, jak niewolnicy, zatracamy w całym tym procesie prawdę o własnej pełni. "Ten, który widzi i słyszy" jest do tego stopnia pochłonięty wydatkowaniem energii na kontrolowanie sytuacji lub też odpoczynek, że w wyniku tych czynności całkowicie się w nich zatraca. Wszystkie te aktywności jakby zakrywają przed nim samym prawdę o pełni jego własnej obecności. To, kim jesteśmy, staje się przedmiotem wiary bądź spekulacji. Mało tego, niekomercyjne zainteresowanie samym sobą zaczyna się często nazywać nikomu niepotrzebną, "nawiedzoną, filozoficzną mrzonką".
W wyniku tego "kosmicznego niedopatrzenia" przeoczamy po prostu istnienie cierpiącego, tego, który cierpi, szuka szczęścia, czy też w ogóle nie jest zainteresowany tą problematyką ... To właśnie ta fundamentalna niewiedza o tym, że w ogóle jesteśmy oraz kim jesteśmy, brak zainteresowania własnym istnieniem (przeżywającym - umysłem - życiem), jest według nauk Buddy jedyną przyczyną cierpienia. Statystycznie zaspokajamy się jedynie mglistymi i podejrzanymi wyobrażeniami o sobie samym. Mówimy, myślimy na przykład: "Och! Urodziłem się i umrę", "jestem po prostu człowiekiem", "jestem biznesmenem", "ojcem szczęśliwej rodziny", "kimś, kto bardzo cierpi" albo "istotą szczęśliwą" i tak dalej. Z reguły jest na ogół tak, że za siebie samych uważamy określone "etykietki", które w rzeczywistości są jedynie ubocznym oraz przemijającym wynikiem naszej własnej aktywności. Własne szczęście zaś próbujemy znaleźć w pieniądzach, sławie, układach, posiadaniu władzy, seksie.
Buddyści, rozumiejąc, że w wyniku niewiedzy o prawach rządzących życiem zatracili kontakt z własnym Ja - tym, kim są - szukają schronienia w Buddzie, czyli całościowej oraz zagubionej, wewnętrznej prawdzie o sobie samym. Własny Umysł w swej niepowtarzalnej, aktualnej świeżości, Budda, to "raj", który buddysta będzie pragnął odzyskać, by później już "go" więcej nie opuszczać na rzecz dualistycznych schronień. Szukanie zaś schronienia w Buddzie praktycznie polega, z jednej strony, na odwracaniu swego zainteresowania od przemijalnych celów, określonych aspektów, części całości. Wybieramy raczej tę "najlepszą własną cząstkę" w formie Mistrza duchowego, dzięki któremu "odzyskujemy" całość siebie. Z drugiej strony towarzyszy temu "rozpuszczenie" już teraz niechcianych, starych nawyków, ukierunkowywanie swych aktywności ciała, mowy i umysłu ku osiągnięciu oświecenia w sposób praktyczny. Oczywiście nie udajemy, że nie trzeba od tego momentu nic pić ani jeść oraz nigdzie nie trzeba mieszkać. Chodzi o to, żeby pieniądze, praca, mieszkanie, rodzina i tak dalej nam ku temu służyły, a nie odwrotnie. Szukanie schronienia w sobie samym, by mogło zakończyć się "samoodnalezieniem", musi zatem stać się ostatecznie permanentną zgodą i otwieraniem się na techniki medytacyjne, które jako jedyne mają "moc" rozpuszczenia w nas zaciemnień uniemożliwiających spotkanie się ze sobą samym, który jest pełnią wszystkich aktywności.
___________________
1 VI Dalajlama, Pieśni miłosne, red. J. Sieradzana, wyd. Miniatura, Kraków 1989.
2 Geshe Nauwang Dargey, Śmierć i Droga. Kontemplacja nietrwałości w buddyzmie tybetańskim, na prawach rękopisu, s. 3.
3 Seung Sahn, Strzepując popiół na Buddę, tłum. J. Szczepan, A. Szoska, wyd. Stowarzyszenie Buddyjskie Kwan Um, Warszawa 1990, s. 82.
. |