Bezstronna otwartość
Fragment wstępu do autobiografii Dilgo Khjentse Rinpocze "Lśniący Księżyc".
Dzongsar Khjentse Rinpocze |
Książka objęta patronatem medialnym "Cyber Sanghi". |
Dilgo Khjentse Rinpocze (1910-1991) był wysoko urzeczywistnionym mistrzem medytacji, uczonym i poetą, a zarazem głównym dzierżawcą linii njingma buddyzmu tybetańskiego. Niespotykana głębia jego duchowej realizacji sprawiała, że dla wszystkich, którzy mieli okazję go spotkać, stawał się żywym ucieleśnieniem miłującej dobroci, mądrości i współczucia.
|
Źródło: Fragment książki "Lśniący Księżyc. Autobiografia Dilgo Khjentse Rinpocze", Wydawnictwo Rogaty Budda
Niełatwo znaleźć osobę, o której z całą szczerością można powiedzieć, że posiada pełen ogląd sytuacji, bez względu na to, czy dotyczy ona polityki, ekonomii, czy sztuki wojennej. Podobnie jest w świecie duchowym, w którym niezwykłą rzadkością są ludzie szczerze zainteresowani wiarygodnym prezentowaniem sylwetki Buddy Siakjamuniego i samej Dharmy. W Tybecie wyróżnić można cztery główne szkoły buddyzmu i każda z nich zaciekle chroni i promuje swoją własną tradycję. W obrębie każdej ze szkół istnieje też wiele pojedynczych linii przekazu, które – zwłaszcza ostatnimi czasy – poświęcały o wiele większą uwagę swoim własnym interesom niż dobru buddyzmu jako takiego. Oczywiście uczniom chroniącym swoje linie przekazu przyświecają jak najlepsze intencje, kiedy starają się oni zapobiegać potencjalnym zagrożeniom w najlepszy znany im sposób. Nierzadko jednak zapomina się o szerszym spojrzeniu i w rezultacie zainteresowanie Dharmą Buddy stopniowo ulatuje z ludzkich umysłów. Niestety, błąd ten zdają się popełniać członkowie wszystkich linii przekazu, co przyczynia się do powstawania tendencji sekciarskich i ich umacniania. Kiedy w takiej sytuacji zaczyna ponadto kiełkować nieuchronne zainteresowanie życiem doczesnym, interesy pojedynczych klasztorów lub instytucji niemal zawsze wezmą górę nad dobrem danej linii przekazu. W związku z powyższym nie będzie przesadą stwierdzenie, że Tybetańczycy niemal zupełnie zapomnieli o Buddzie Siakjamunim i jego naukach.
Wizjonerzy cechującego się otwartością ruchu rime – wspaniali Dziamjang Khjentse Łangpo oraz Dziamgon Kongtrul Lodro Thaje – dostrzegali tę słabość i zdawali sobie sprawę z konieczności utrzymania w obrębie buddyzmu wszystkich szkół i linii przekazu, o czym możemy przeczytać w ich pismach. Myślę, że bezpiecznie będzie powiedzieć, iż każda z linii przekazu, które przetrwały do dzisiejszego dnia, naprawdę wiele zawdzięcza – czy to pośrednio, czy bezpośrednio – tym dwóm niezwykłym mistrzom. Dilgo Khjentse Rinpocze był moim zdaniem jedynym autentycznym dzierżawcą tradycji rime, będącej spuścizną Dziamjanga Khjentse Łangpo i Dziamgona Kongtrula Lodro Thaje, i po dziś dzień nie spotkałem ani nie słyszałem o żadnym innym mistrzu, który utrzymywałby ducha tego ruchu tak wiernie, jak on.
Dilgo Khjentse Rinpocze nigdy by sobie nie pozwolił na połowiczny szacunek wobec rime, jak to miało miejsce w przypadku lamów, którzy ograniczali się do przyozdabiania swoich ścian wizerunkami mistrzów tej tradycji; nie traktował też rime jako swego rodzaju politycznie poprawnej postawy, którą należy przyjąć, by lepiej się wypromować. On naprawdę cieszył się z istnienia każdej buddyjskiej linii przekazu, troszczył się o nią i nierzadko zdarzało się, że pomocnicy Rinpocze zupełnie nieświadomie przysparzali mu zmartwień, kiedy przynosili niepomyślne wiadomości, mogące mieć negatywny wpływ na ruch rime – takie jak strata któregoś z ważnych nauczycieli lub spory w obrębie linii.
Jedną z okazji do zakosztowania pełni geniuszu mistrzów rime może być czytanie ich dzieł zebranych. Kiedy porównamy je z dziełami zebrany mi autorstwa Dilgo Khjentse Rinpocze, okaże się, że wszystkie je w równym stopniu przenika głęboki szacunek wobec nauk wszelkich szkół. Taka cześć jest prawdziwą rzadkością w dziełach większości lamów, których wydał świat. O ileż częściej zdarza się, że w dziełach tych to ich własna linia i nauki przekazywane w jej obrębie zachwalane są jako najdoskonalsze.
Skoro tak wielu jest dziś wokół fałszywych mistrzów rime, skąd możemy mieć pewność, że danego nauczyciela naprawdę cechuje otwartość? Czy istnieje rozstrzygający dowód na to, że ktoś szczerze podąża za duchem rime? Trudno jest, rzecz jasna, wyrokować, czy wewnętrzne przymioty danej osoby zbieżne są z przesłaniem tej tradycji. Pozostaje nam więc zatem przyglądać się znakom zewnętrznym, choć samo w sobie podejście to nie jest wolne od ograniczeń. Całkiem dużo, moim zdaniem, mówi o człowieku to, od ilu mistrzów różnych linii otrzymał on nauki. W czasach, w których przyszło nam żyć – kiedy to lamowie i uczniowie pragną ochraniać się wzajemnie jak zazdrośni małżonkowie – naprawdę niewielu jest mistrzów, którzy podobnie jak Dziamjang Khjentse Łangpo (poprzednik Dilgo Khjentse Rinpocze) otrzymali nauki od ponad stu różnych guru. Jakże wielu jest dziś uczniów, którzy za cnotę uważają taką samą lojalność wobec nauczyciela, jaką pospolici ludzie przejawiają wobec przywódcy partii politycznej. Taka lojalność jest naprawdę głópia, a ich niezachwiane oddanie jest w gruncie rzeczy zatwardziałą stronniczością! Dilgo Khjentse Rinpocze sam miał ponad pięćdziesięciu nauczycieli z różnych linii przekazu, od których przez długi czas otrzymywał najważniejsze nauki. Widział również, jak wiele pożytku przyniosły mu te doświadczenia, w związku z czym nakłaniał swych własnych uczniów, aby pobierali nauki u wielu nauczycieli, bez względu na to, czy tego chcieli, czy też nie.
Myśląc o czasie, który spędziłem z Dilgo Khjentse Rinpocze, wciąż bardzo wyraźnie widzę oczami wyobraźni coś, czego prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zobaczę – nieprzerwany strumień ludzi wywodzących się z różnych linii przekazu i ze wszystkich warstw społecznych, który dzień w dzień płynął przez jego pokój. Oczywiście znałem wielu mistrzów, których odwiedzali uczniowie tej samej linii, ale nigdy nie spotkałem nauczyciela, do którego przychodziliby reprezentanci wszelkich możliwych szkół. Po cóż przychodzili, jeśli nie po Dharmę? Dla mnie był to dowód na to, że wszyscy oni całkowicie ufali Dilgo Khjentse Rinpocze. Jego uczniami było wielu szanowanych dziś mistrzów, takich jak Jego Świątobliwość XIV Dalajlama albo nieżyjący już Dziamjang Khjentse Czieki Lodro, będący zarazem jego nauczycielem.
Patrząc na dzisiejszy buddyzm tybetański, obawiam się, że w zapomnienie popadnie cały pożytek, jaki wielcy mistrzowie przynieśli wszelkim liniom. Pamięci tej zagraża bowiem tempo, w jakim szerzy się stronniczość, którą dostrzec można nie tylko wśród nieco bardziej materialistycznego młodszego pokolenia. Również pokolenia starsze – zdawałoby się, że „zdrowsze” – nie są od niej wolne. Stronniczość to jedna z przywar, których nie udało się temu światu wyplenić; nawet lamowie tybetańscy nie bardzo wiedzą, jak sobie z nią poradzić. Ale nie jest to też żadna nowość. Historia buddyzmu tybetańskiego pełna jest opowieści o jego chwalebnej przeszłości, w której widać zarazem, w jak niewielkim stopniu pojedyncze linie troszczyły się o dobro swych konkurentów.
Stronniczość jest dziś tak powszechna, że nawet najbardziej urzeczywistnionym mistrzom zdarza się szydzić z idei rime, jak gdyby cały ten ruch był obłudnym gestem dobrej woli, którego i tak nie sposób wcielić w życie. Moim zdaniem to tak, jakby świat pozbył się już Dziamjanga Khjentse Łangpo i Dziamgona Kongtrula Lodro Thaje wraz z całym ich dorobkiem i odesłał ich do krainy legend, do czasu aż pojawił się ów wielki mistrz – Dilgo Khjentse Rinpocze – którego sam mogłem poznać i który całym sobą ucieleśniał tych wspaniałych nauczycieli.
Zainteresowanie i troska, jakimi Dilgo Khjentse Rinpocze darzył inne linie buddyzmu tybetańskiego, były niemal obsesyjne. Prawie nie zdarzało mu się oddawać czczym pogawędkom ani pozwalać, by czas przepływał mu między palcami. Przez większość swych dni od wczesnych godzin rannych aż do nocy udzielał nauk, redagował je lub wyjaśniał albo składał zamówienia na święte księgi, malowidła i rzeźby. Pomimo niezwykłego urzeczywistnienia, które sprawiało, że otrzymywanie kolejnych nauk wydawało się w jego przypadku zgoła niepotrzebne, gdy tylko Rinpocze napotykał dzierżawcę linii przekazu, której groziło unicestwienie – co zdarzało się dość często, ponieważ sam zabiegał o to, by ich odnajdywać – natychmiast dokładał starań, aby otrzymać od niego przekaz i nauki. I to bez względu na to, jakim dziwakiem miałby się ów mnich czy jogin okazać. Pewnego razu, kiedy towarzyszyłem Dilgo Khjentse Rinpocze w jego pielgrzymce po Tybecie, zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Czengdu. Zgodnie z naszym programem miał to być jeden z bardzo niewielu wolnych dni, podczas których Rinpocze mógłby odpocząć. Jednak wieści o jego wizycie rozeszły się po okolicy i tłumy ludzi przybyły do hotelu z prośbą o audiencję. Wśród odwiedzających znalazł się pewien prosty mnich, będący w posiadaniu bardzo rzadkich nauk, których Rinpocze nigdy dotąd nie otrzymał. Natychmiast więc poprosił o nie mnicha, w ten sposób – jak można było przewidzieć – jego wolny dzień stał się jednym z najbardziej pracowitych.
- tłumaczenie Bartłomiej Męczyński.