Kule armatnie* LIST OTWARTY DO KSIĘDZA MARKA DZIEWIECKIEGO CyberBudda
Polecamy książki: |
Szanowny księże,
Czy nie piękna to i wzniosła idea? Dla buddysty jest ona oczywista w swojej wymowie moralnej, odniesionej do szerszego kontekstu tradycji buddyjskiej, i myślę, że intuicyjnie rozumieją to przesłanie także młodzi i wrażliwi ludzie nie będący buddystami.
a zarazem buddyzmowi przyszywa pierwszą łatkę "naiwny system".
Na marginesie zwracam uwagę, że całkiem niespodziewanie pojawił się w księdza tekście drugi epitet: "utopia", tym razem odniesiony do cytowanego dążenia buddystów, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia. W tym rozumieniu każde dążenie do ideału jest utopią z samej definicji ideału, czyż nie tak?
Jaka jest wymowa takiego stwierdzenia dla katolika, osądzi ksiądz po swojej reakcji, ale nie podejrzewam, aby zdanie mogło być inspirujące do czegokolwiek wzniosłego. Jest po prostu mętne i nacechowane negatywną emocją.
Na naszych oczach inwektywa: "utopia" zamienia się w groźbę: "wielkie niebezpieczeństwo". Proszę zauważyć, że ta ocena odnosi się w równej mierze do alternatywnej wersji tego zdania, w której frazę buddyjską "nie zadawać cierpienia" zastąpiłem frazą zbliżoną znaczeniowo i bardziej przemawiającą do wyobraźni katolika: "nie grzeszyć". Z prostego zabiegu translatorskiego wyłania się opinia księdza, że nie tylko buddyzm, ale i katolicyzm jest wielce niebezpieczną utopią. Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada.
W przytoczonym stwierdzeniu przeciwstawia ksiądz stosunek buddystów do cierpienia, stosunkowi katolików do tegoż. Według księdza, buddyści uważają, że cierpienie jest nieszczęściem, podczas gdy katolicy dostrzegają w nim ogromnie cenną wskazówkę moralną.
Ksiądz jak zwykle nie potrafi dosięgnąć metaforyki buddyjskiej. W buddyzmie ideałem jest współodczuwanie, a nie "nie zadawanie cierpienia", jak przedstawia to ksiądz dla celów propagandowych.
Widzę w tym cytacie dwa słowa: Bóg i Bóstwo. Nie wiem, co ksiądz chce przez to powiedzieć, i czy dyskutuje ksiądz o koncepcji Boga, czy koncepcji Bóstwa. Proszę zdefiniować te różnice, jeśli chce ksiądz o nich dyskutować.
Ideałem buddysty jest, przeciwnie niż ksiądz sądzi, stan pełnej samoświadomość siebie i świata, stan dostrzegania najdrobniejszych przejawów cierpienia, które jest w świecie. Europejscy alchemicy nazwaliby to pełną samoświadomością Człowieka Kosmicznego. Dalej czytamy:
Jestem buddystą i z zasady nie unikam pytań o tajemnicę człowieka, o obiektywne prawdy i zasady moralne. Nie uważam ich także za niebezpieczne filozofowanie, czego dowodem jest choćby i ta dyskusja. Czytałem też dziesiątki książek wyrosłych z tradycji buddyjskiej i nie znajduję w nich potwierdzenia tego, co ksiądz pisze.
Buddyzm zachęca jak umie do szukania prawdy i odkrywania własnej tajemnicy. Jest to tajemnica nie tylko własna - jak postuluje ksiądz - lecz także, a nawet przede wszystkim - jak postulują buddyści - powszechna w takim sensie, w jakim mówi się o kościele powszechnym. Jedna dla wszystkich, choć każdy ją wyrazi na swój niepowtarzalny sposób. "Znalezienie prawdy i odkrycie własnej tajemnicy" nazywa się oświeceniem.
Utopijną zasadę unikania cierpienia już wcześniej skomentowałem. Zaś "emocjonalne wzruszenie" jest przeciwieństwem harmonii umysłu, do jakiej dąży każdy buddysta. Buddyści nie temperują emocji, ale temperują wzruszanie się własnymi emocjami.
w opublikowanym na łamach stron głównych Kościoła Katolickiego artykule ROLA DUCHOWOŚCI W ŻYCIU CZŁOWIEKA swoje opinie na temat duchowości ilustruje ksiądz wypowiedziami na temat buddyzmu, stawiającymi w złym świetle buddyjskie przekazy miłości i współczucia.
Sprawa nie jest błaha z kilku powodów, wśród których wymienię choćby fakt, że razem z księdzem mieszka w Polsce niewielka grupa buddystów optujących za prawdą i poświęcających jej krzewieniu sporo osobistego wysiłku.
Tylko ten jeden powód wystarczy, by przeciwstawić się podjętej przez księdza próbie zaciemnienia jasnego i wyraźnego wzoru, jaki tworzy buddyjski przekaz na tle innych wzorów wypracowanych przez ludzkie umysły.
Ale jest też drugi, moim zdaniem ważniejszy, powód, by zabrać głos w tej sprawie. Są nim ci wrażliwi ludzie, którzy zwracają się w stronę buddyzmu, bo na wiele palących problemów współczesnego świata nie znajdują satysfakcjonującej odpowiedzi w kościele katolickim.
Ten wysoki poziom aspiracji duchowych ludzie ci mogą zaspokoić w sposób świecki (i nie tylko) poprzez buddyzm właśnie, ale buddyzm prawdziwy i czysty, a nie przesiąknięty interpretacją, która go kładzie na łopatki. Ze wszystkiego można zrobić diabła, jak głosi stare, polskie przysłowie.
Niektórzy z czytelników, zwłaszcza młodzi i niedoświadczeni w poruszaniu się po abstrakcjach filozofii, mogą być księdza tekstem zwyczajnie wprowadzeni w błąd, gdyż, moim zdaniem, zaprezentowany w nim obraz buddyzmu jest nieprawdziwy, odarty z sensu i powagi.
Niech zatem dalsza część tego listu będzie już tylko systematyczną ilustracją tej tezy, a niech czytelnik sam oceni, czy teza daje się obronić.
Opowiadając o ludziach, którzy zetknęli się z przekazem buddyjskim, pisze ksiądz:
Wszyscy odpowiadali podobnie: zachwyciła nas duchowość buddyjska, która kieruje się zasadą: nie zadawaj nikomu cierpienia: ani ludziom, ani zwierzętom, ani przyrodzie.
I oto wylewa im ksiądz raptem (szok) kubeł zimnej wody na głowy:
Jakże zaszokowani byli ci ludzie, gdy pomogłem im odkryć naiwność tego systemu.
A oto księdza argumenty, które spróbuję skomentować z pozycji buddysty i w możliwie przystępny sposób:
Po pierwsze, jest utopią dążenie, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia, bo na tej ziemi jest to niemożliwe.
Aby przybliżyć księdzu sens, jaki dążenie do nie zadawania cierpienia ma dla buddysty, posłużę się wolnym tłumaczeniem tego zdania na język metafor zapewne księdzu bliższych i zwrot "nie zadawaj nikomu cierpienia" zastąpię wziętym z tradycji chrześcijańskiej zwrotem - "nie grzesz". W tej wersji zdanie to będzie wyglądać tak:
Po pierwsze, jest utopią dążenie, aby nigdy nie grzeszyć, bo na tej ziemi jest to niemożliwe.
Bazując na samej już inwektywie "utopia", prowadzi ksiądz dalej swój wewnętrzny dyskurs:
A każda utopia jest bardzo niebezpieczna.
W podobny sposób, gdyby zamiast "grzeszyć" było "śmiecić" można by łatkę "wielce niebezpiecznej instytucji" przypisać Ministerstwu Ochrony Środowiska za to, że wzywa do "nie śmiecenia". Takie zdania to klasyka demagogii, będącej argumentem nienawiści wysnutym z niczego.
Z szafowaniem "utopiami" jest jak z rzucaniem kamieniami. Procedurę powinno się rozpocząć od siebie, czyli od rozpatrzenia własnej "utopii".
Mam tu na myśli katolicki system cnoty, który jest znacznie mniej wymagający niż przebijający się do coraz szerszej świadomości system norm ekologicznych, nie wspominając o normach zaostrzonych, reprezentowanych przez nurty głębokiej ekologii, wyrosłe z buddyzmu.
Ekologowie - rekrutujący się spośród co wrażliwszych i etycznie uzdolnionych osób - nie zgadzają się na przykład na zabijanie zwierząt dla przyjemności, a ogólniej, nie zgadzają się na model "panowania" człowieka nad życiem naszej planety.
Katolicy natomiast model "panowania" człowieka nad światem przyrody uznają za święty dogmat.
Ludzie poszukujący wartości poza kościołem katolickim są to z reguły ludzie, którzy dostrzegają kryzys systemów panowania człowieka nad światem przyrody, w tym i nad drugim człowiekiem. Sądzę, że katolicka norma moralna jest dla nich ZA NISKA, a nie za wysoka?
Aby do końca wyjaśnić nieporozumienie wokół kwestii "unikania cierpienia", które ksiądz buddystom imputuje, a następnie nieprzychylnie komentuje, dodam jeszcze, że w buddyzmie nie unika się zadawania cierpienia (jak ksiądz sądzi) - unika się natomiast jego przyczyn. Dlatego buddysta stara się zauważyć cegłę spadającą z dachu, jadąc samochodem zwalnia przed przechodzącym drogą gołębiem, a i kamień uszanuje i go głupio nie rozbije.
Prawdziwy zaś rozmiar nieporozumień wokół kwestii cierpienia, utopii i nieszczęść z nią związanych wynika z dosłownego, a nie metaforycznego traktowania przez księdza zdań i opinii wygłaszanych przez nauczycieli buddyzmu, których nazywamy mistrzami.
Metaforyka zdań wygłaszanych przez mistrzów - wynikająca z ułomności samego języka - jest niwelowana żywą obecnością samego mistrza, który koryguje wszelkie pomyłki wynikające z niedoskonałości tego środka przekazu. W ten sposób tworzy się żywy dyskurs nauczyciela z uczniem, prowadzący do oświecenia, które jest konstatacją ich pełnego porozumienia.
Z tego względu w buddyzmie nie przykłada się zbyt dużej wagi do litery przekazu, gdyż w porozumieniu mistrza z uczniem bardziej chodzi o skonstruowanie sprawnego obiektywu, niż zrobienie za jego pomocą jednego zdjęcia - w tym wypadku zdania dogmatu.
Dlatego żaden oświecony buddysta nie podpisze się pod jakimkolwiek dogmatem w rodzaju Buddyzm to dążenie, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia, gdyż musiałby kłamać własnym myślom, które podpowiadają mu choćby to, że każdy dogmat ma wiele możliwych interpretacji. A kłamiąc rozminąłby się zupełnie z istotą nauk buddyjskich.
W buddyzmie nie istnieje żaden kanon wiary w oderwaniu od mistrza, który nim się posługuje. Istnieje natomiast istota przekazu i istnieją piękne poematy, które ją wyrażają, każdy na swój jedyny i niepowtarzalny sposób.
Natomiast zdanie nie poparte własnym wglądem jest dla buddysty zbiorem liter, niczym więcej.
Istotą nauk buddyjskich jest i to wreszcie, co potwierdza nauka, do czego prowadzi wszelkie logiczne wnioskowanie i co jest powszechnym doświadczeniem wszystkich istot, że cały wszechświat, także wszechświat opinii księdza na temat buddyzmu, ulega ustawicznej przemianie.
Dlatego buddyści traktują wszelkie słowa jak metafory ukazujące aktualny stan umysłu osoby, która te słowa formułuje.
Dążenie, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia jest metaforą, będącą odbiciem jednego z takich stanów.
W buddyzmie stan umysłu stojący za takim dążeniem nazywamy współodczuwaniem. W innych tradycjach, w tym w tradycjach europejskich, stan taki nazywa się miłością.
Czy opowiadanie się księdza przeciwko dążeniu, by nie zadawać nikomu i niczemu cierpienia, jest opowiadaniem się przeciwko miłości, zwanej w buddyzmie współodczuwaniem? Z księdza tekstu niedwuznacznie to wynika.
Pisze ksiądz dalej:
Po drugie, buddyzm zakłada, że cierpienie jest największym nieszczęściem. Tymczasem cierpienie jest ogromnie cenną informacją, która pomaga człowiekowi odróżniać dobro od zła, prawdę od iluzji. Człowiek zwykle najbardziej dojrzewa duchowo i rozwija się właśnie przez cierpienie
Aby rozwiać mgłę tego zdania, pozwoli ksiądz, że spróbuję zdefiniować podmiot cierpienia w tradycjach buddyjskiej i katolickiej.
Według tradycji katolickiej podmiotem cierpienia jest człowiek i tylko on.
Według buddyzmu - cierpią wszystkie odczuwające istoty: człowiek, zwierzęta, rośliny, kamienie... żeby wymienić tylko te najbardziej popularne. Podmiotem cierpienia jest zabijana kura i człowiek, który tę kurę zabija, i dzieci tego człowieka, i jego żona, sąsiedzi. Cała ludzkość odbiera to cierpienie, cała zwierzęcość, cała roślinność i mineralność. Cierpienie zabijanej kury odbiera cała planeta, a wraz z nią cały system słoneczny i cały wszechświat i dlatego, dopóki choć jedna kura będzie cierpieć, będzie cierpieć wszechświat, a wraz z nim i my.
Z tej perspektywy patrząc, trudno doprawdy zrozumieć, co miał ksiądz na myśli przypisując buddystom wiarę w to, że cierpienie jest największym nieszczęściem.
Zdania tego rodzaju nie wypowie żaden oświecony buddysta, gdyż w buddyzmie nie istnieje stopniowanie nieszczęścia, a i pojęcie nieszczęścia nie występuje. Buddysta zatrzyma się na stwierdzeniu, że CIERPIENIE JEST i będzie poszukiwał jego przyczyn.
Dlatego traktuję księdza interpretację cierpienia, które rzekomo jest dla buddysty "największym nieszczęściem" jako nie mającą z buddyzmem żadnego związku. Prawdopodobnie buddyzm pomylił się tu księdzu z hedonizmem.
Na tych nieprawdziwych supozycjach, czym buddyzm jest, buduje ksiądz dalszą część swojej wypowiedzi, poświęconą katolickiej interpretacji cierpienia, przez które człowiek rozwija się duchowo.
Przyjrzyjmy się zatem z bliska tej interpretacji, z bliska, to znaczy okiem wrażliwej osoby wychowanej w duchu miłości, zwanej w buddyzmie, jak już wspomniałem, współodczuwaniem lub współczuciem.
Wrażliwe osoby współodczuwają na przykład cierpienie zabijanych zwierząt, czyli same też z tego powodu cierpią. Kościół katolicki takich sytuacji w kontekście moralnym w ogóle nie analizuje, a przecież ludzkie cierpienie wynikające z krzywdy zwierząt jest realne. Nie można go rozwiać kościelnymi definicjami, które go nie obejmują.
Dla kontrastu ze światopoglądem buddysty, podaje z kolej ksiądz banalne stwierdzenie, z którym zgodzi się każdy, nawet buddysta, że cierpienie jest cenną informacją, pozwalającą człowiekowi odróżnić dobro od zła.
Tego rodzaju banalne stwierdzenia są równie prawdziwe, gdy zamiast słowa "cierpienie", wpiszemy "miłość", albo "nienawiść", albo "radość". Te odczucia są cennymi informacjami, pozwalającymi ludziom odróżniać dobro od zła, niezależnie od rasy czy wyznania.
Czy uważa ksiądz, że Dalaj Lama czy inny oświecony mistrz buddyjski nie dostrzegają w świecie cierpienia i nie potrafią odróżniać dobra od zła? Czy naprawdę potrafi się ksiądz do takiego sądu publicznie przyznać?
A przecież nic innego z kontekstu księdza wypowiedzi nie wynika.
Po trzecie wreszcie, chrześcijaństwo proponuje znacznie większy ideał, niż nie zadawanie cierpienia. Uczy nas, by kochać, by przyjąć z miłością i przyjaźnią samych siebie i innych ludzi. A kochać to znacznie więcej niż powstrzymywać się od zadawania cierpienia.
Współodczuwanie, czyli miłość, sprawia, że buddysta wspiera wszystkie istoty na ich drodze do pełnego oświecenia, które buddyzm nazywa stanem buddy, co w wolnej transkrypcji na język polski oznacza stan boga.
Stan boga osiąga się wtedy, kiedy wyzwoli się od cierpienia wszystkie odczuwające istoty.
Pisze ksiądz, że chrześcijaństwo...Uczy nas, by kochać, by przyjąć z miłością i przyjaźnią samych siebie i innych ludzi.
No właśnie - "samych siebie i innych ludzi". W księdza definicji miłości występują tylko ludzie i relacje między ludźmi, z sobą samym włącznie. Nie występują zwierzęta, rośliny, kamienie. I właśnie dlatego, że nie występują, wszelkie kościelne nawoływania do ekologii odbijają się w duszach katolików głuchym echem.
Dlatego wezwań do szanowania planety chrześcijanie nie traktują poważnie, gdyż z perspektywy doktrynalnego panowania nad planetą są one zupełnie niezrozumiałe.
Z tej perspektywy trudno też dostrzegać problemy globalnej wioski.
Pisze ksiądz:
Ponadto buddyzm jest systemem bardzo subiektywnym, gdyż nie uznaje istnienia osobowego Boga. Bóstwem nazywa cząstkę dobra, którą odkrywa w sobie dany człowiek. Ale każdy robi to według swoich subiektywnych odczuć i kryteriów.
Jeśli zaś chodzi o zarzut subiektywnego Boga buddyzmu, to jest to zarzut wynikający z braku rozeznania księdza co do tego, jak dużo uwagi przykładają linie buddyjskie do intersubiektywnego, a zatem zobiektywizowanego przekazu wiedzy zdobytej przez Buddę Siakjamuniego na temat Boga buddyzmu, zwanego "stanem buddy".
Buddyści wierzą, że Budda Siakjamuni miał pełny kontakt z Bogiem buddyzmu, tak jak chrześcijanie wierzą, że Jezus syn Józefa miał pełny kontakt z Bogiem chrześcijaństwa. Istota obu tych doświadczeń jest podobna, choć i Budda Siakjamuni, i Jezus syn Józefa wyrazili ją swoimi, jakże odmiennymi życiorysami.
W wypadku Buddy Siakjamuniego i Jezusa syna Józefa były to ludzkie doświadczenia bycia Bogiem. Doświadczenia takie buddyzm nazywa doświadczeniami "stanów buddy" (i w tym wypadku "budda" jest pisane małą literą) i w mniejszym lub większym stopniu może je dzielić z Buddą Siakjamunim każdy żywy człowiek.
Jest to umiejętność NIEUPRZEDZONEGO wglądu w istotę każdej sprawy. (Celowo używam słowa "sprawy", a nie "rzeczy", aby przybliżyć to doświadczenie codzienności). Pisze ksiądz:
W praktyce okazuje się, że w tej sytuacji ideałem staje się nirwana: zobojętnienie na siebie i na świat, rozpłynięcie się w kosmicznej nieokreśloności, by przestać być wrażliwym na cierpienie, którego nie sposób uniknąć na tej ziemi.
Buddyści z zasady unikają tego, co stanowi samą istotę duchowości, gdyż unikają pytań o tajemnicę człowieka, o obiektywne prawdy i zasady moralne. Uważają je nawet za niebezpieczne filozofowanie.
Buddyzm ma również swoje obiektywne prawdy (jak choćby to, że wszystko podlega nieustannej przemianie) i zasady moralne (jak choćby 10 buddyjskich wskazań, bardzo przypominających 10 przykazań chrześcijańskich), które propaguje wśród swoich wyznawców poprzez święte teksty oraz wykłady lub mowy mistrzów, które można porównać do kościelnych kazań, tyle że z możliwą dyskusją. Czy ksiądz, wypowiadając się tak autorytatywnie o buddyzmie, o tym nie wie?
W tym sensie system ten pośrednio zabrania szukania prawdy i odkrywania własnej tajemnicy.
Duchowość jest więc tutaj zastąpiona utopijną zasadą unikania cierpienia a także emocjonalnym wzruszeniem.
Powyższe księdza opinie o buddyzmie są jak kule armatnie: ciężkie, pełne negatywnej intencji. Czy jest to działanie w duchu ekumenizmu, niech czytelnicy tego tekstu sami osądzą?
Z poważaniem
CyberBudda
________________
* Tytuł pochodzi od redakcji "Cyber Sanghi".
. |