![]() |
Królestwo (Pierwszy rozdział książki "Oszuści w szatach") Tomek Lehnert
"Niech fakty mówią same za siebie, a historia i zdrowy rozsądek służą nam za przewodników. Pozwólmy przeszłości odsłonić tajemnice teraźniejszości i stać się lekcją na przyszłość."
|
![]() |
Przez wieki charakterystyczną cechą Tybetu była izolacja. Niedostępność kraju i stanowcza niechęć jego mieszkańców do kontaktów z obcymi, wytworzyły dla niej wręcz idealne warunki. Choć kolejne chińskie dynastie ogłaszały przejęcie władzy nad odległym sąsiadem i nakłaniały Lhasę do podległości i zaakceptowania ich wspaniałomyślnego patronatu, Tybetańczycy nikomu się w rzeczywistości nie poddali. Pomimo intensywnych zabiegów Pekinu, himalajski naród zdołał przetrwać nic niepokojony i zapomniany przez otaczający świat. Dzikie mongolskie hordy, które wywołały takie spustoszenia w połowie XVII wieku, były raczej instrumentem w rękach frakcji politycznych zmierzających do podporządkowania wewnętrznych rywali, niż prawdziwym zewnętrznym agresorem; instrumentem, który co prawda wymknął się spod kontroli, jednak w zamierzeniu został świadomie sprowadzony przez polityków walczących o władzę. Tak więc w historii Tybetu militarna napaść z zewnątrz była czymś niezwykłym i kraj ten pozostał pod koniec XX wieku tak samo odosobniony, jak wówczas, gdy buddyzm po raz pierwszy docierał do niego około 750 roku. W tych warunkach Tybetańczycy mogli zachować przez ponad dziesięć wieków to, co koleinę naiazdv muzułmańskie doszczętnie zniszczyły w północnych Indiach około tysiąc lat temu - pełnia nauk Buddy.
Pierwsze kontakty z Zachodem nastąpiły w XIX wieku, gdy imperia rosyjskie i angielskie, niepewne wzajemnie swoich intencji, zaczęły walczyć o wpływy w tym odległym regionie. Europejscy odkrywcy przywieźli do domu historie o mistycznych systemach religijnych, świętych lamach i gigantycznych klasztorach. Brytyjscy żołnierze mieli do zaoferowania mniej magicznych opowieści.W 1904 roku pułkownik Younghusband i garstka jego ludzi, prowadząc ekspedycję w celu zdobycia Lhasy, rozbili w proch prawie całą tybetańską armię rządową. Militarne możliwości Tybetańczykćw najwyraźniej pozostawały w tyle za ich mocami duchowymi.
Po tym pierwszym kontakcie mieszanina spirytystów, teozofów i podobnych im entuzjastów błyskawicznie podchwyciła temat świętego królestwa. Od przełomu wieków europejską publiczność karmiono egzotycznymi relacjami opisującymi lewitujących joginów i mrocznymi duchowymi doktrynami pochodzącymi jakoby z Krainy Śniegów. Krążące opowieści stanowiły pożywkę dla wyobraźni czytelników, miały jednak niewiele wspólnego z prawdziwymi skarbami, które chronił Tybet. W ten sposób został on uznany za źródło mistycyzmu i szybko stał się synonimem wszystkiego, co ponadnaturalne.
W tym samym mniej więcej czasie do zakazanej Lhasy dotarło wielu uznanych orientalistów ze Skandynawii i z imperialnej Rosji. Napotkali tani bogatą kulturę opartą na unikalnym systemie religijnym. Po raz pierwszy Zachód wszedł w kontakt z pełnym zasobem metod Buddy służących pracy z umysłem. Odkrycia naukowców pozostały jednak jedynie domeną elitarnych uniwersytetów, a ich badania nigdy nie wykroczyły poza sferę intelektualnych i naukowych spekulacji. Na szersze i bardziej praktyczne informacje Europa musiała czekać przez kolejne pięć dekad. Prawdziwy i trwały kontakt pomiędzy kulturami stał się możliwy dopiero w roku 1959, gdy Tybetańczycy zostali brutalnie wyrzuceni ze swojego kokonu przez komunistycznych barbarzyńców.
Przełom nastąpił pod koniec lat sześćdziesiątych. Parą poszukiwaczy, pragnących zaadaptować nauki buddyjskie i spopularyzować je na Zachodzie, byli Hannah i Ole Nydahiowie. Kontakt, który nawiązali, prowadził na szczyt tybetańskiej hierarchii.
W grudniu 1969 roku XVI Gyalwa Karmapa, głowa jednej ze szkół buddyzmu tybetańskiego. Karma Kagyu, zjawił się w Katmandu dokładnie w tym samym czasie, gdy przybyli tam z Danii Ole i Hannah. Odbywali oni właśnie swą trzecia podróż do nepalskiej stolicy, gdzie zamierzali zdobyć "substancje", które, w ich mniemaniu, miały zmienić świadomość rodzaju ludzkiego. Prowadząc grupę awangardowych skandynawskich artystów i buntowników, święcie wierzyli, że narkotyki mogą otworzyć ludzkości "wrota percepcji" i ukazać ostateczną prawdę. Gdy tylko znaleźli się w Katmandu, wewnętrzny nakaz przywiódł ich na szczyt majestatycznego wzgórza Swajambhu dokładnie wtedy, gdy Karmapa miał tam przeprowadzić pewien rytuał. Jak sami później opowiadali, gdy w czasie ceremonii Karmapa położył ręce na ich głowach, wszystko eksplodowało światłem - w tym samym momencie zrozumieli, że ich poszukiwania dobiegły końca.
To niezwykłe spotkanie wkrótce zapoczątkowało intensywny okres terminowania we wschodnich Himalajach. Hannah i Ole byli pierwszymi zachodnimi uczniami Karmapy, których wprowadził on w nauki i praktyki buddyzmu tybetańskiego. Dzięki temu mieli urzeczywistnić swoją wizję z lat sześćdziesiątych. Ole, który sam został lamą, przez kolejne lata założył ponad dwieście ośrodków Kagyu na całym świecie. Wraz z żoną i przyjaciółmi podróżował nieprzerwanie od ośrodka do ośrodka, przekazując Zachodowi głęboką mądrość buddyzmu. Siłą napędową, pozwalającą spełnić to marzenie, było oddanie Hannah i Ole dla Karmapy - oddanie, które początkowo obejmowało wszystko, co tybetańskie. Idealistycznie nastawieni Europejczycy czcili każdego, kto pochodził z Krainy Śniegów, jako osobę wielce uduchowioną, każdego Tybetańczyka traktowali jak duchowego mistrza, a każda ogolona głowa w szatach wydawała im się na wpół oświecona. Owa czysta wizja przekonywała Zachód, że realizacja idei Szangri-La - celu generacji lat sześćdziesiątych - była w zasięgu ręki.
Inni entuzjaści, którzy wsiedli na tybetański okręt w późniejszych latach, kultywowali świętą wizję z większym nawet zaangażowaniem i mniejszą dozą krytycyzmu, nadrabiając gorliwością braki wiedzy i autentycznego przekazu. Zwłaszcza dawny Tybet uważany był za niebo na ziemi. Wszystko sprzed chińskiej inwazji, podbite tybetańskim stemplem, było z oddaniem czczone i idealizowane. Miała to być dumna odpowiedź skierowana do chińskich oprawców i histerycznej komunistycznej propagandy, przedstawiającej zdobyty kraj jako feudalną, zacofaną i zniewoloną społeczność. W rezultacie pogląd, że wszystko co tybetańskie jest święte, stał się wspólnym hasłem pierwszej generacji buddystów? tybetańskich na Zachodzie. Obiecujący młodzi ludzie przyjęli buddyzm tybetański razem z Tybetem. Nikt nie chciał, by kojarzono go z chińskimi agresorami, a Tybetańczycy, którzy spotkali się z obojętnością światowych polityków, gdy byli w potrzebie, teraz stali się obiektem przesadnej adoracji ze strony zachodnich idealistów.
Po dziesięcioleciach oficjalnej obojętności, obrońcy sprawy tybetańskiej doczekali w końcu tego, że rozgrywający się tam dramat został zauważony. Z okazji otrzymania przez Dalaj Lamę w 1989 roku Pokojowej Nagrody Nobla, zachodnie środki masowego przekazu podjęły temat Tybetu, wydobywając na światło dzienne horror chińskiej okupacji.Wokół Dalaj Lamy zaczęły pojawiać się znane osobistości, on sani stał się sławny i wyruszył w podróż po świecie, pełniąc na wpół oficjalnie rolę przywódcy Tybetu. Jednocześnie ambasadorzy wolnego Tybetu, unosząc się na fali popularności swojej sprawy, pozwalali bez przeszkód wzrastać bezkrytycznej wierze w święte himalajskie królestwo.
Czy ten harmonijny obraz znacznie odbiegał od rzeczywistości? Czy dawny Tybet był istotnie ojczyzną poszukiwaczy prawdy i świętych ludzi w pełni zaangażowanych we wspieranie swoich lamów i klasztorów? Czy była to kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie ludzie żyli w pokoju ze swymi braćmi, ściśle przestrzegając szlachetnych buddyjskich wskazówek?
Historyczne fakty przeczą temu sielskiemu obrazowi. Tybet, mimo całej aury mistycyzmu otaczającej jego historię i kulturę, był państwem feudalnym, może bardziej humanitarnym i na pewno szczęśliwszym niż inne feudalne społeczności, ale zdecydowanie dalekim od ideału.
Krajobraz historyczny dawnego Tybetu wypełniały wojny, polityczne intrygi i krwawe wendetty. Przez wieki dwie stare buddyjskie szkoły "czerwonych czapek" - Siakja i Kagyu, sprawowały na przemian rządy w kraju. Na początku XVII wieku pojawdła się nowa siła i zaczęła zagrażać politycznemu status quo: gelugpowie, czyli "cnotliwi" ,"żółte czapki"; szkoła, założona około 1410 roku przez ucznia IV Karmapy, odwróciła istniejący porządek.W 1638 roku gelugpowie pod wodzą potężnego V Dalaj Lamy i jego apodyktycznych ministrów sprowadzili do Tybetu mongolskiego władcę Guszri Chana. Zamierzali złamać potęgę Kagyu i przejąć władzę nad regionem Kham na wschodzie oraz rebelianckim Tsang na południu kraju. Uzyskawszy wolną rękę, dzikie mongolskie hordy zrównały z ziemią lub oddały w ręce gelugpów wielką liczbę klasztorów tradycji Njingma, jeszcze jednej starej buddyjskiej szkoły "czerwonych czapek". X Karmapa musiał udać się na trzydziestoletnią emigrację, po tym,jak jego obóz został zaatakowany z rozkazu ministrów Dalaj Lamy. Szkoła "cnotliwych" sięgała po władzę za pomocą ognia i miecza.
Na i tak już rozdrobnionej scenie politycznej pojawiła się nowa linia podziału na dwie główne frakcje. Pierwsza, blisko związana z gelugpami, kontrolowała centralny, południowy i zachodni Tybet i była kierowana przez rząd w Lhasie. Druga, luźna konfederacja państewek, na czele których stali lokalni książęta, rozciągała się we wschodnim Tybecie i za wszelką cenę starała się utrzymać niezależność od stolicy i jednocześnie zachować swe związki ze szkołami Kagyu i Njingma.
Zdominowany przez gelugpów centralny rząd w Lhasie dążył do podporządkowania niezależnych Khampów ze wschodniego Tybetu bezpośredniemu zwierzchnictwu Lhasy i Gelugpie. Aby tego dokonać, hierarchowie "żółtych czapek" nie gardzili żadnymi metodami, pozostawiając po sobie dziedzictwo zdrady, zastraszenia i przemocy.
Po sprzymierzeniu się z Mongołami i obaleniu władcy związanego z kagyupami, administracja Dalaj Lamy objęła ścisłą kontrolą wszelkie działania trzech pozostałych szkół buddyjskich. Karmapa i kagyupowie padli ofiarą dyskryminujących praw i nieuzasadnionych podatków. Wszystkie klasztory Kagyu, za wyjątkiem kilku znajdujących się w pobliżu Lhasy, zostały przekształcone w klasztory Gelug. Do prawa państwowego zostały dodane dwie intrygujące dyrektywy: "Przyciśnijcie gwiazdę" oraz "Wydójcie samicę jaka". Używano ich od czasu do czasu w oficjalnych edyktach. Dobrze strzeżonym sekretem, przekazywanym przez głównego ministra swojemu następcy, było to, że "gwiazda" oznaczała w rzeczywistości Karmapę, a samica jaka - Drikung, jedną z tradycji Kagyu. Rzuciwszy trzy stare szkoły na kolana, a mimo to wciąż lękając się rewolty Kagyu, potężny V Dalaj Lama polecił siebie i swoje królestwo opiece cesarza Chin z dynastii Cing. Został przyjęty z otwartymi ramionami. Cesarz nie tylko udzielił mu wspaniałomyślnie ochrony, ale także wprowadził w Tybecie rotacyjną władzę dwóch monarchów: Dalaj Lamy i Panczen Lamy. W oczach kagyupów takie podporządkowanie się chińskiemu tronowi było równoznaczne ze zdradą. Do dziś o niej me zapomnieli.
Innym przykładem postępowania gelugpów była działalność Phauankapy w XIX wieku. Luminarz dla niektórych ze swej linii i odrażająca osobistość dla innych, ten orędownik sprawy gelugpów zainicjował zakrojoną na szeroką skalę kampanię wymierzoną w tradycję Njingma. Spowodował takie spustoszenie w szeregach starej szkoły "czerwonych czapek", że przekaz Diamentowego Przecinającego Noża i inne cenne praktyki prawie całkowicie zanikły.
W strukturze społecznej Tybetu kluczową rolę odgrywała instytucja tulku - tradycja rozpoznawania kolejnych inkarnacji lamy. Fenomen szeregu kolejnych inkarnacji wynika z buddyjskiej teorii, że istoty wciąż się odradzają. Tradycja tulku została zapoczątkowana w IX wieku* przez Karmapę Karma Pakszi, który będąc małym dzieckiem, ogłosił, iż jest inkarnacją niedawno zmarłego Karmapy Dysum Czienpa. Od tego czasu Karmapa wciąż powracał w nieprzerwanym szeregu wcieleń aż do dnia dzisiejszego. W podobny sposób inni wysoko urzeczywistnieni lamowie zaczęli się świadomie odradzać i byli rozpoznawani przez swoich zrealizowanych uczniów. Życie po życiu uczniowie mieli dostęp do oświeconych właściwości swego lamy. Setki różnych linii tulku manifestowały się w całym Tybecie. Cały ten system stanowił unikalny mechanizm służący zachowaniu nieprzerwanego przekazu nauk Buddy.
Przez wieki klasztory opływały w dostatki, a ich tulku zaczęli wywierać znaczący wpływ na społeczne i polityczne życie kraju. Odnalezienie i sprowadzenie nowej inkarnacji znaczącego tulku do jego klasztoru było równoznaczne ze zdobyciem władzy. W wielu przypadkach kryteria, według których owe inkarnacje były rozpoznawane, zostawiały duże pole manewru. W rezultacie proces ten stał się narzędziem gier politycznych. Często pomijano tradycyjną metodę sprawdzania młodych kandydatów, polegającą na tym, że mieli oni rozpoznać przedmioty należące do poprzedniej inkarnacji. Nie zawsze też zwracano się o radę do duchowych mistrzów. Decydowały polityczne naciski, pieniądze lub ostateczny argument siły. W wyniku tego szeregi autentycznych tulku zaczęły się kurczyć. Nikogo nie dziwiło, że pojawiało się dwóch lub więcej pretendentów zaciekle walczących o tron znanej inkarnacji i popieranych przez potężne partie. O ile młodzi kandydaci mieli zapewne nikłe pojęcie o bojach toczących się za ich plecami, o tyle ich wpływowi opiekunowie gotowi byli rozpętać wojnę, by zapewnić zwycięstwo swojego protegowanego.
Gdy tylko będący przedmiotem współzawodnictwa tron zostawał zdobyty, ten którego na nim osadzano rozpoczynał edukację bezpośrednio związaną z rolą, jaką miał pełnić po osiągnięciu dojrzałości. Skazany na wyłącznie męskie towarzystwo dziedzicznych wychowawców i służących, młody inkarnowany był najczęściej poddawany surowej dyscyplinie i pozostawiany jedynie pod opieką kręgu pochlebców. Takie postępowanie miało z jednej strony umożliwić tulku otrzymanie przekazu nauk Buddy w możliwie najczystszej formie, z drugiej zaś ochronić najcenniejszą własność klasztoru. Często jednak, w wyniku izolacji, wiedza tulku na temat życia poza murami klasztoru była mocno ograniczona. Jednocześnie ludzie z jego otoczenia odgrywali zdecydowanie większą rolę, niż wymagałoby tego dobro zajmowanej przez niego pozycji, i ponad głową swego mistrza prowadzili własne interesy.
Taki stan stwarzał podatny grunt dla interwencji sąsiadów Tybetu w jego sprawy wewnętrzne. Nietrudno się domyślić, że Chińczycy nie przepuszczali żadnej okazji, by ingerować w tybetańską politykę i manipulowali kołem fortuny na rzecz tych kandydatów na tulku, którzy odpowiadali ich potrzebom. Każdy tytuł, najznamienitszy czy najskromniejszy, wart był zachodu dla Państwa Środka. Patrząc łakomie na Królestwo Śniegów i bez najmniejszego szacunku dla jakiejkolwiek duchowej wiarygodności bezwzględny cesarz narzucał Tybetańczykom swoje własne, niekiedy całkowicie absurdalne kandydatury na najwyższe stanowiska Dalaj Łamów i Panczen Łamów. W 1796 roku VII Cing Lu, cesarz z dynastii Cing, wydał dekret określający nową procedurę rozpoznawania inkarnacji w Tybecie. Oczekujący na powtórne narodziny znanego opata albo lamy nie mieli już dłużej zajmować się odczytywaniem ukrytych znaków ani organizowaniem długotrwałych poszukiwań. Zamiast tego, wybrana przez chińskiego władcę rada wybierała pewną liczbę odpowiednich kandydatów na nie obsadzone stanowisko tulku. Następnie wszyscy oni mieli zostać przygotowani do sprawowania funkcji duchowego przywódcy. Aby ostatecznie zdecydować, który z konkurentów jest prawdziwą inkarnacją, przeprowadzano loterię. Cesarz, w swej wielkiej przychylności, oprócz edyktu zaofiarował również złotą wazę do ciągnięcia losów. Imię inkarnowanego mistrza losowano następnie spośród innych imion zapisanych na umieszczonych w wazie pałeczkach. Łaskawy władca nie omieszkał dodać, że ów zadziwiający rytuał powinien być przeprowadzany pod tanką- świętym malowidłem na płótnie - wyobrażającym nic kogo innego, lecz właśnie wspaniałego VII Cing Lu we własnej osobie. Jego przedstawiciel przewodniczył również owej szczególnej ceremonii. Chociaż Tybetańczycy najczęściej potrafili pokierować ślepym losem zgodnie ze swoją wolą, za pomocą łapówek i innych temu podobnych środków, mieli jednak ograniczoną wolność wyboru, zwłaszcza gdy chodziło o zajmujących wysokie pozycje tulku Gclugpy. Oficjalnie, inkarnacje "żółtych czapek" były wybierane przed obliczem VII Cing Lu, wpatrującego się w nie z portretu na ścianie. Jednocześnie, zawsze gdy najwryższy przywódca Tybetu zamierzał wygłosić publiczne oświadczenie, miał na wstępie posłusznie zadeklarować: "Ja, Dalaj Lania, zatwierdzony przez Cing Lu...". Od pierwszego dnia po wydaniu przez przebiegłego Lu jego edyktu, aż do zajęcia himalajskiego królestwa przez komunistów w 1959 roku, wszystkie dokumenty sygnowane przez rząd Tybetu miały być poprzedzone takim sformułowaniem. Bez zdobywania kraju, Pekin narzucił Lhasie smutne i niechciane partnerstwo. Bez wątpienia Cing Lu i Dalaj Lama stanowili dziwną parę, nawet jak na tamtejszy gust.
W ten oto sposób, wobec ustawicznych zewnętrznych i wewnętrznych ingerencji, wybór tulku z przyczyn religijnych stał się na przestrzeni wieków raczej wyjątkiem niż regułą. W historii Tybetu znajdziemy wiele przykładów wysoko urzeczywistnionych inkarnacji i teoretycznie cały ów system miał służyć odnajdywaniu i ochranianiu takich istot. Jednak ten sam system, w miejsce autentycznych tulku, wyprodukował po wiekach nadużywania wiele politycznych marionetek lub absolutnych książąt. Pierwsi stawali się instrumentami w rękach członków? swojej świty, którzy gorliwie broniąc dostępu do uszu mistrza, planowali swoje własne intrygi. Drudzy sami zostawali politykami i nie odpowiadając przed nikim, za to słuchając każdego, kto wkradł się w ich łaski, oddawali się, często bez przygotowania, politycznym pasjom. To, że w wielu przypadkach ich słowo było prawem, zazwyczaj tylko pogarszało sytuację. Przejrzyste, związane z odpowiedzialnością, demokratyczne procesy, budujące podwaliny nowoczesnych społeczeństw na Zachodzie, w dawnym Tybecie były całkowicie nieznane. Nawet najbardziej podstawowe zasady samorządności i choćby niewielkie ograniczenie władzy absolutnej - do czego rządy w zachodniej Buropie nagięły się dawno temu - były wyklęte tak w Tybecie, jak i w pozostałej części kontynentu azjatyckiego. W konsekwencji, krajem rządziła niejednokrotnie gromada niekompetentnych indywiduów, których jedyną zasługą było posiadanie tytułu i odpowiedniego imienia.
Większość obywateli, niezależnie od tego czy chodziło o nieokiełznanych koczowników ze wschodu, czy o bardziej posłusznych mieszkańców centralnego Tybetu, żyła w niniejszej lub większej feudalnej zależności, gdzie wolność osobista sięgała tak daleko, jak na to zezwalał lokalny władca albo opat.
Najpopularniejszą metodą oficjalnego karania i utrzymywania w ryzach mniej posłusznych było batożenie. Powszechnie stosowano także okrutne i barbarzyńskie tortury. Sprowadzili je do Tybetu urzędnicy z dynastii Cing, w czasach V Dalaj Lamy i zademonstrowali podczas publicznej egzekucji, rąbiąc na kawałki trzech aresztowanych ministrów Dalaja. Zakazane przez XIII Dalaj Lamę, przetrwały jednak aż do roku 1959, gdy Chińczycy wprowadzili kolejne nieludzkie metody. W istocie makabryczne zdjęcia mężczyzn z odciętymi członkami, świadectwo brutalnych procedur z dawnego Tybetu, nie były tylko chińską propagandą.
Wykształcenie i dostęp do informacji stanowiły wyłącznie domenę klasztorów, co pozostawiało całe grupy społeczne z dala od choćby podstawowych form nauczania. Doskonałe nauki o naturze wszystkich zjawisk, esencja buddyzmu, dla większości Tybetańczyków często sprowadzały się jedynie do zabobonnej wiary, w zupełnie podstawowej formie, opartej na strachu i spłacie karmiczych długów, lub do ślepego zaufania do swoich rinpocze. Chociaż zawierzenie systemowi, który w swej esencji jest całkowicie pozytywny, czyniło ich życie na podstawowym poziomie zadowalającym i szczęśliwym, to jednak trzeba stwierdzić ze względu na uczciwość wobec historii, że większość Tybetańczyków prowadziła zacofaną, pozbawioną wykształcenia i pełną zabobonów egzystencję. Jej wartości okazały się bezużyteczne we współczesnym świecie.
Tybet był miejscem szczególnym, gdyż zachowały się tu, w formie nieprzerwanego i żywego przekazu, wszystkie nauki Buddy. Zawierały one doskonałe wskazówki dotyczące ostatecznej natury zjawisk oraz metody pozwalające ją urzeczywistnić. Podczas gdy przeciętny Tybetańczyk zajmował się swoimi sprawami bez przykładania wielkiej wagi do najwyższej prawdy, pozostawiając wszystkie te podniosłe zagadnienia swoim lamom i klasztorom, niewielka liczba zainteresowanych używała dostępnych unikalnych technik i osiągała doskonałe rezultaty. Spośród kilku milionów ludzi, garstka lamów i joginów była w stanie urzeczywistnić, pokolenie po pokoleniu, najwyższy potencjał ludzkiego umysłu.
Ten żywy przekaz oświecenia stanowi największy wkład Tybetu w rozwój ogólnoludzkiej mądrości, podczas gdy społeczne i polityczne struktury, w których ramach odbywało się poszukiwanie oświecenia, lokują Tybet bardzo daleko w tyle za współczesnymi zachodnimi społeczeństwami.
Wydarzenia, które zostaną tu przedstawione, powinny być odczytywane w szczególnym kontekście. Nici spisku są nierozdzielnie splecione z historią Tybetu i prowadzą nas dwieście lat wstecz do Lhasy. W tę scenerię wkraczają główni bohaterowie: wysocy tulku i lamowie rzuceni we współczesny świat przez kaprysy historii. Jednocześnie tworzą oni jądro starego feudalnego systemu i są zmuszeni lub zmuszają sami siebie do funkcjonowania we współczesnym świecie. Jednak niespodziewane wkroczenie tych nauczycieli w XX wiek, pomimo ich urzeczywistnienia, prowadzi do kolizji. Wszystkie składniki konfliktu są obecne i w każdej chwili mogą wybuchnąć: z jednej strony różnice nie do pogodzenia pomiędzy autokratycznym Tybetem, a demokratycznym Zachodem i nacisk, jaki buddyzm kładzie na logikę, rozsądek i przejrzyste myślenie, a z drugiej ślepa wiara we wszechwiedzę lamów, prawie nie podlegających ograniczeniom ludzkiej kondycji oraz święty szacunek, z jakim wielu ludzi na Zachodzie traktuje Tybet i ciągoty Tybetańczyków do politycznych intryg. By ta mieszanina eksplodowała, wystarczy szczypta personalnych animozji, wrogości czy ostatecznie nienawiści - tej przyprawy skądinąd mdłych procesów historycznych.
________________
* Jest to błąd tłumacza, chodzi nie o IX ale XIII wiek [przyp. "Cyber Sangha"].
T.Lehnert "Oszuści w szatach". Wydawnictwo Czerwony Słoń, Gdańsk 1999. Tłumaczenie M.Barański. |