Seks, mistycyzm czy rewolucja?
Grzegorz Kuśnierz
|
Kiedy Kenneth Roxroth miał zacząć swój wieczorek poetycki zwykle pytał "Czego państwo sobie dzisiaj życzą - seksu, mistycyzmu czy rewolucji?" Uwielbiał również wspominać, jak kiedyś pewna młoda dama z publiczności odpowiedziała "A co za różnica?".
Taka właśnie była jego twórczość, od wierszy poświęconych anarchistom w Hiszpanii i w Kronsztadzie, poprzez opisy miłości uprawianej w greckiej świątyni i chyboczącym się kanoe po lata siedemdziesiąte, gdy zaczął pisać po Japońsku opisując swoje buddyjskie medytacje. Nawet na starość napisał wiele wierszy o miłości, z tym że pod pseudonimem kobiety o imieniu Marichiko - jeden z nich widnieje na jego nagrobku. Taka tematyka bliska była całemu pokoleniu beatników, poprzez lata sześćdziesiąte, aż po dzień dzisiejszy. Co jednak pociągało w buddyzmie z rewolucyjną awangardę?
Rewolucja? Idealizm i chęć przynoszenia pożytku innym przejawia się często jako mniej lub bardziej rozsądna polityczna aktywność. Tym co anarchiści kochają najbardziej jest wolność, nic więc dziwnego, że część z nich zainteresowała się filozofią, której głównym celem jest również wolność, i to absolutna. Wolność nie tylko od policjanta i poborcy podatkowego, ale przede wszystkim wolność od ograniczeń, które sami sobie świadomie i nieświadomie narzucamy. Ostateczne wyzwolenie od cierpienia.
Możemy próbować zmienić zewnętrzny świat tak, żeby stwarzał lepsze możliwości rozwoju i warunki do życia. Jest to coś jak najbardziej godnego pochwały - sam współorganizowałem wiele akcji ekologicznych i naprawdę aktywiści i wolnościowcy są wspaniałymi ludźmi, dzięki którym świat zmienia się na lepsze. W końcu nawet pierwsze akcje anty-wielorybnicze Greenpeace miały błogosławieństwo XVI Karmapy.
Jednak w pewnym momencie musiałem zdecydować co jest najważniejsze w życiu: czy angażować cały swój czas i energię w zmianę martwych rzeczy, czy ich żywego obserwatora. Co z tego, że świat będzie wolny i ekologicznie czysty, jeśli właśnie dowiem się, że mam raka. Czy będę potrafił dobrze przeżyć tę sytuację jak i każdy moment swojego życia? Czy będą cieszyć mnie jelonki beztrosko skakające po zielonym rykowisku, gdy będę wypluwał sobie płuca w agonii?
Wyzwalanie siebie nie jest egoizmem, w praktyce tylko ktoś szczęśliwy może dać innym szczęście. Tylko człowiek wolny może dać innym wolność. To jest esencja współczucia. Jeżeli istnieje stan poza cierpieniem to osiągnę go, żeby móc pokazać drogę do niego innym!
Co więcej nic takiego jak wolność sama w sobie nie istnieje. Istnieją tylko wolni ludzie. Ktoś może czuć się wolny w więzieniu, a ktoś inny zniewolony w całkowicie wolnościowym świecie. Jak powiedział Oświecony nauczyciel Seung Sahn "Wolność jest wtedy, gdy ktoś każe założyć ci białą koszulę, a ty ją zakładasz".
To my decydujemy przez jakie okulary postrzegamy rzeczywistość. Dużo prościej zdjąć brudne okulary, niż próbować posprzątać cały świat. Prościej i skuteczniej być dla kogoś przykładem wolnego człowieka, niż próbować wyzwolić go na siłę.
Często niestety idealistycznych aktywistów z czasem dopada sztywność właśnie. W imię wolności gotowi są ograniczać, przestają się uśmiechać, wyniszcza ich gniew i pomieszanie. A jak słusznie zauważyła anarchistka Emma Goldman "Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest to już moja rewolucja". Stary slogan "Jeśli chcesz zmienić świat, zacznij od siebie" jest cały czas aktualny. Nikogo nie wyzwoli zmiana społeczeństwa, tylko my sami możemy się wyzwolić, nie jutro ani po rewolucji, ale właśnie tu i teraz.
Seks? Budda był jednym z niewielu założycieli religii, który nie wskakiwał swoim uczniom do łóżka, pozostawił im całkowitą wolność cieszenia się swoimi ciałami. Oczywiście doradzał, że jeśli związki rodzinne są genetycznie zbyt bliskie dzieci mogą być niezbyt udane. Jednak jeden z buddyjskich "świętych", Drugpa Kunley, przespał się ze swoją matką, przez co ona zawstydzona zamknęła się w domu i z nudów zaczęła praktykować, aż w końcu osiągnęła efekty praktyki. Jednak żeby robić takie rzeczy trzeba być naprawdę urzeczywistnionym!
Sztuka i mistycyzm? Od starożytności artyści przypisywali sobie zdolność postrzegania prawdziwej natury świata. Zwłaszcza po zażyciu różnych, dziwnych substancji. Trudno nam jednak osądzić kiedy dane doświadczenie jest tylko pięknym, uwarunkowanym obrazem na lustrze natury umysłu, a kiedy raczej pierwotną promiennością samego zwierciadła. Zawsze pozostaje jednak silne doświadczenie faktu, że rzeczy nie są takie, jakimi zwykle wydają się być, a duchowy rozwój jest sposobem na rozpoznanie natury rzeczy. Poszukujemy pełni, absolutnego doświadczenia mając wewnętrzną pewność, że to doświadczenie jest przecież możliwe.
Znużeni walką z państwem i przekonani o istnieniu absolutnej wolności i piękna inteligentni idealiści trafiają na buddyzm. Zawsze jest to strata, gdy wielkie umysły kończą uwikłane w polityczną sztywność lub stopniowo wyniszczają się narkotykami. Wbrew temu co śpiewa anarchistyczny zespół Crass, Budda nie kłamie. Potwierdzą to dziesiątki punkowców których znam i wiem, że zostali buddystami. Tutaj znaleźli wewnętrzną wolność, której nie ma w pracach Kropotkina i Bakunina.
Budda nie potrzebuje wyznawców, a jeśli przekazał nauki to ze zwykłej życzliwości. Medytacja, buddyzm, nauczyciele są narzędziami, które używamy po to, żeby uwolnić się od cierpienia, osiągnąć stan absolutnej wolności i spontanicznej radości. Kiedy to się stanie, nie będą nam już do niczego potrzebni. Podziękujemy im za pomoc i pójdziemy swoją drogą.
Dlatego to do nas należy decyzja czy zainwestujemy energię w swój umysł, żeby z czasem osiągnąć pełnię oświecenia, czy też nie. Bez żadnej propagandy ani misjonowania, tam gdzie jest jezioro, w końcu przylatują łabędzie.
Wracając do beatników, to prawda, że artystyczna awangarda żywo interesowała się buddyzmem. Rzekłbym interesowała raczej niż praktykowała, stworzyli jednak pole, przełamali lody, dzięki czemu buddyzm teraz może tak żywo się rozwijać. Z jednej strony Jung i fizycy, z drugiej starsze panie interesujące się telekinezą i duchami, a z trzeciej strony buntownicy i artyści, wszyscy oni przyjęli na siebie główne ataki konserwatyzmu. Po nich coś tak "umiarkowanego" jak autentyczny buddyzm nie było żadną egzotyką.
W rzeczywistości buddyzm nie ma wiele wspólnego z mistyką - jest raczej zdrowym rozsądkiem. Nie ma tu żadnych dogmatów, w nic nie należy wierzyć, za to wszystko trzeba zakwestionować i osobiście sprawdzić. Prowadzi to do absolutnego doświadczenia, pewności, która dla niedoinformowanych ludzi może wydawać się tajemnicza, religijna lub mistyczna. Jedyna różnica między nami a Buddą jest taka, że on po prostu więcej pracował z umysłem. W wyniku tego doświadcza nieograniczonej radości, nieustraszoności i wolności, w porównaniu z którymi nasze najwspanialsze doświadczenia są zwyczajnie cierpieniem. Jego stan jest absolutny, niewyrażalny słowami, ale nie mistyczny, ponieważ każdy może go doświadczyć.
Niestety pierwsi buddyści zadymionych, beatowych knajp nie mieli szczęścia spotkać dobrych przewodników duchowych i rzetelnych informacji, a może aż tak bardzo tego nie pragnęli. Tak czy owak Keurac i Ginsberg dobrze zagrali swoją rolę, dlatego oddajmy im dziś nasze pięć minut i przekażmy mikrofon w ręce Roxrotha, na relację prosto z Japonii.
Godzinę przed wschodem słońca
Księżyc opada na wschodzie
Wkrótce zmieni go słońce.
Gwiazda poranna zwisa jak
Lampa obok półksiężyca
Ponad szarzejącym horyzontem.
Powietrze, ciepłe i pachnące,
Nieprzyzwoicie ciepłe
Jak na deszczową jesień, przynajmniej
Liście zmieniają kolor, ich kształt
Opada z gór.
W świetle swojej lampki
Obserwuję falujący, pozawijany dym
Kadzideł wypływający ze świątyni
Na mojej ścianie pojawia się światło księżyca
Jakbym co najmniej przywołał je jakimś zaklęciem.
Wychodzę do ogrodu pełnego drzew
I przechadzam się, całkiem nagi za wyjątkiem
Sandałów, owinięty światłem i ciemnością
Jak przez pole pełne tygrysów.
Szopy przyglądają mi się z wyżyn orzechowca
Oposy znikają z zasięgu wzroku pod konarami.
Mój pies Czi'ng śpi.
Kot również. Jestem sam
W spokoju zanim nie obudzą się pierwsze ptaki. Czerń
Majaczy przy końcach ogrodu
W swej nieodgadnionej kubaturze.
Promień gwiazdy porannej
Przebija mgłę wypełnioną księżycem.
Naga dziewczyna przybiera formę
I podchodzi do mnie - półprzezroczysta
Jej ciało to nieskończona
Ilość wirujących punkcików światła, z których każdy
Jest całą galaktyką, jak niezliczone chmury świetlików.
Przebłyskuje przez nie gwiazda i księżyc. Nieuchwytnie
Podchodzi do mnie, unosząc się w powietrzu,
I dotyka mego ramienia ręką
Delikatniejszą od jedwabiu. Mówi "Kochanie,
Jakie serce myślisz że posiadłeś"
Zanim zdołam odpowiedzieć jej ciało wpływa do mojego, każda
Cząsteczka światła łączy się z cząsteczką krwi i kości.
Gdy stajemy się jednym świat
Znika. Ja znikam. Zostaję wywłaszczony
A zostaje tylko bezgraniczna przestrzeń, pierwotny chaos.
Czarne zapomnienie
Zmysłów i umysłu w
Nieograniczonej Pustce.
Nieskończenie daleko płonie
Maleńki czerwony punkcik do którego się zbliżam,
Lub też on zbliża się do mnie.
Czas wygasa. Ruch jest
Bezruchem. Przestrzeń staje się Pustką.
Rubinowy ogień wypełnia wszystkie istoty.
Otwiera się, ale nie jak brama,
Lecz jak ręce w modlitwie otwierające się
Żeby mnie objąć.
Potem nic. Zmysły zamarły.
Nie ma świadomości, nic,
Tylko inny rodzaj zrozumienia
Wszechogarniającej miłości,
Która połknęła wszystkie istoty.
Czas się zatrzymał.
Przestrzeń skończyła.
Lgnięcie i konsekwencje
Nigdy nie istniały. Eony odleciały.
Nagle stoję w ogrodzie
Nagi, skąpany w doskonałości wschodzącego
Słońca - a gwiazda i księżyc rozpuściły się w świetle.
Z tomiku "Srebrny Łabędź", 1976
Przełożył i przydługawym wstępem opatrzył Grzegorz Kuśnierz, współorganizator akcji m.in. na Górze św. Anny, obecnie buddysta Diamentowej Drogi.
Więcej wierszy i informacji na temat autora powyższego wiersza znajdziesz tutaj. |