Sam stajesz się buddą
Lama Ole Nydahl wywiad dla magazynu AKTIVIST
Lama Ole Nydahl - urodzony w 1941 roku w Kopenhadze pierwszy zachodni uczeń XVI Karmapy, mistrz buddyzmu Diamentowej Drogi. Jeden z najbardziej znanych współczesnych buddyjskich nauczycieli. Po latach studiów i medytacji w Himalajach zaczął przekazywać nauki Buddy w krajach Zachodu. Założył ponad trzysta ośrodków buddyjskich na całym świecie, pomiędzy którymi nieustannie podróżuje. Jest także wykładowcą i autorem wielu książek. Wielokrotnie przyjeżdżał do Polski, gdzie ma wielu uczniów i przyjaciół.
|
Piotr Paziński: Jakieś trzy tygodnie temu powiedział Pan, że muzułmańskich fundamentalistów należy zamykać w szpitalach psychiatrycznych, żeby zniechęcić ich zwolenników do dokonywania kolejnych zamachów terrorystycznych. Czy mógłby Pan to skomentować?
Lama Ole Nydahl: Chodziło mi o to, że jeśli ludzie czują się niepewnie i nie są w stanie kontrolować swojego życia, poszukują często czegoś, czego mogliby się uchwycić. Szukają przewodników. Myślę, że dla muzułmanów byłoby znacznie lepiej, gdyby znaleźli sobie innych liderów, inne wzorce osobowe. Gdyby zaczęli doceniać rolę wykształcenia, normalnie funkcjonującej rodziny, wolności. Ale po to, by wprowadzić nowe wzorce, trzeba pozbyć się starych. Problem polega na tym, że niektórzy ludzie prowadzący wykłady w meczetach, naprawdę są pełni nienawiści. Nie pomagają swoim wyznawcom żyć szczęśliwie i zaadaptować się do nowoczesnego świata. Przeciwnie - szerzą gniew i nienawiść. Sądzę że gdybyśmy ich działalność pokazali przez pryzmat ich neurozy, a nie politycznej ideologii czy religii, stałaby się ona znacznie mniej atrakcyjna dla innych. Gdybyśmy zaaplikowali bin Ladenowi i innych mułłom jakieś mocne środki uspokajające, a potem zaczęli leczyć ich z paranoi, wówczas okazałoby się, że niewielu młodych ludzi chciałoby ich naśladować.
Większość z największych zbrodniarzy w dziejach świata z pewnością miała poważne problemy psychiczne. Mao, Stalin, Hitler i Pol Pot - wszyscy z nich byli chorzy.
P.P.: Jak Pan sądzi, czego ludzie oczekują od religijnych przywódców? Na przykład po takiej tragedii, jaka wydarzyła się w Nowym Jorku? Czy ludzie przychodzą do duchownego z pytaniami: dlaczego to się wydarzyło? O co w tym wszystkim chodzi?
L.O.N.: Zawsze wtedy im odpowiadam, że tak naprawdę istota każdego z nas - przestrzeń umysłu - ma żeńską naturę. A zatem ludzie, którzy uciskają kobiety, a także kultury, w których tak się dzieje, nie są w stanie odnaleźć równowagi, wewnętrznego spokoju. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze z samym sobą, będzie projektował swoje problemy na zewnątrz. Prawdopodobnie głównym dramatem islamu jest to, w jaki sposób traktuje kobiety. Dopóki muzułmanie będą je prześladować, nigdy nie unikną problemów z samymi sobą i wciąż będą źródłem cierpienia dla innych.
Nie sądzę, by religijni przywódcy powinni kłamać i opowiadać ludziom, że kultura muzułmańska ma takie same wartości, jak zachodnia - widać przecież wyraźnie, że tak nie jest. Myślę również, że religijni przywódcy powinni pokazywać ludziom przyczyny wydarzeń. Na przykład powinni wyjaśniać im, że jedną z przyczyn obecnego stanu rzeczy jest nadmierna liczba dzieci w muzułmańskich rodzinach. Zbyt wielkie rodziny sprawiają, że kobieta ma zamkniętą drogę do wykształcenia - dotyczy to również dzieci. Jeśli muzułmanie zwracaliby więcej uwagi na jakość, a nie na ilość, byłoby to bardzo pożyteczne.
P.P.: Na czym polega rola religijnego przywódcy? Czy ma przynosić ludziom szczęście, a przynajmniej chronić ich od cierpienia? Wyjaśniać jakimi rzeczy są naprawdę?
L.O.N.: To zależy od religii. Celem buddyzmu jest rozwój jednostki. Chodzi o to, by ludzie byli w stanie rozwijać wszystkie swoje wewnętrzne zdolności i by w ten sposób stawali się bardziej pożyteczni dla innych. Inne religie polegają często na przestrzeganiu kontraktu zawartego pomiędzy ludźmi a jakimś Bogiem. Jako buddyści staramy się trzymać od takich religii i ich Bogów z daleka.
P.P.: Jednak każda religia utrzymuje, że zna odpowiedź na pytanie, jakimi rzeczy są naprawdę. Jaka zatem istnieje różnica pomiędzy prawdą głoszoną przez buddyzm, a tą z żydowskiej Tory, chrześcijańskich Ewangelii czy muzułmańskiego Koranu?
L.O.N.: Buddyzm jest religią opartą na doświadczeniu. Oznacza to, że na końcu sam stajesz się buddą - prawdą, którą przyjąłeś za cel. Uważamy, że prawda jest taka sama we wszystkich czasach i miejscach. W religiach opartych na wierze Bóg zawsze pozostaje na zewnątrz, co nie jest zbyt logiczne. Inne religie oparte są na kontrakcie pomiędzy Bogiem a człowiekiem - chyba przede wszystkim to różni je od buddyzmu.
P.P.: Czy można być buddystą pozostając jednocześnie wyznawcą judaizmu czy chrześcijaństwa?
L.O.N.: Nie, raczej nie. Być może jest to możliwe na poczatku, ale potem trzeba się na coś zdecydować - albo na Boga transcendentnego wobec świata, albo na buddyjski sposób myślenia.
P.P.: Bardzo wiele Pan podróżuje, spotyka tysiące ludzi. Czy nie sądzi Pan, że popularność buddyzmu na Zachodzie jest w dużej mierze kwestią towarzyskiej, pokoleniowej mody?
L.O.N.: Nie. Spójrz wokół: to miejsce [rozmawiamy w buddyjskim ośrodku w Warszawie - pp] zbudowali nasi przyjaciele, poświęcając na to swój wolny czas. Gdyby nie wierzyli, że to co robią ma sens, przeznaczyliby go na zarabianie pieniędzy. Buddyzm jest przeznaczony dla ludzi, którzy chcą w pełni rozwinąć swój potencjał, stać się buddami. Nauki Buddy dotyczą tego, jakimi rzeczy są, nie zawierają żadnych dogmatów, nie ma w nich żadnego napięcia ani przymusu. Zawsze radzimy ludziom, żeby sprawdzali, jak funkcjonują zjawiska, a nie by w coś wierzyli - buddyzm przeznaczony jest dla ludzi niezależnych i samodzielnych.
P.P.: Nie boi się Pan, że wielu z tych ludzi, którzy rozpoczęli swoją przygodę z buddyzmem, znudzi się nim po jakimś czasie, zrezygnuje z niego i uda się na poszukiwanie czegoś nowego?
L.O.N.: Takim ludziom życzymy wszystkiego najlepszego. Mamy nadzieję, że te dobre rzeczy, których nauczyliśmy ich w buddyzmie, przydadzą im się w życiu.
Moim zdaniem rzadko się zdarza, że ludzie rzeczywiście opuszczają buddyzm. Szczególnie wówczas, gdy są wystarczająco inteligentni, by go zrozumieć. Przyczyną rozstania się z naukami są zwykle trudności osobiste - na przykład ktoś bardzo nie lubi kogoś innego w ośrodku i dlatego odchodzi. Ktoś inny zaczyna znowu brać narkotyki i wówczas trudno jest mu medytować itd. Ale zdarza się to bardzo rzadko. Nikt nie porzuca buddyzmu z powodu nauk, ponieważ są one całkowicie logiczne. Być może ludzie czują czasami, że w buddyzmie jest dla nich zbyt dużo wolności i wolą wrócić do Boga, który będzie nimi dyrygował. Wtedy wręcz powinni zrezygnować z buddyzmu.
P.P.: Czy zatem buddyzm jest w większym stopniu rodzajem terapii, czy nauką? Jest Pan raczej nauczycielem czy terapeutą?
L.O.N.: Jestem nauczycielem. Jeśli widzę, że ktoś potrzebuje terapii, wysyłam go do terapeuty. Celem buddyzmu nie jest terapia, pracujemy z ludźmi, którzy są psychicznie zdrowi. Spotykamy się z nimi na poziomie normalności i zabieramy ich z niego jeszcze wyżej.
P.P.: Co to oznacza "wiedzieć, jakimi rzeczy są naprawdę"?
L.O.N.: Znaczy to że wie się, iż określone przyczyny powodują określone skutki - rozumie się, jak wszystko funkcjonuje i jest się w stanie czynić to, co prowadzi do szczęścia i unikać tego, co prowadzi do cierpienia. Wie się, że umysł jest w swej naturze przestrzenią, doświadcza sam siebie jako swobodnej gry zjawisk pojawiających się w tej przestrzeni i wyraża się jako współczucie.
P.P.: Czy sądzi Pan, że przynosi Pan ludziom szczęście?
L.O.N.: Tak, prowadzę ich do trwałego szczęścia, do czegoś, co nie przemija. Pomagam im się rozwijać i zapanować nad umysłem. Myślę, że o tym najlepiej mogą ci opowiedzieć wszyscy przyjaciele siedzący tu wokół nas. Ci tutaj i ci spotykający się w prawie trzystu podobnych ośrodkach Diamentowej Drogi na całym świecie. Przyjdź ty kiedyś i spróbuj sam pomedytować.
P.P.: Dziękuję za rozmowę.
Źródło: www.aktivist.pl. |