"Mnich i Lama"
Ojciec Robert Le Gall Lama Dzigme Rinpocze Frederic Lenoir Ta książka to pierwszy w historii dialog pomiędzy mnichem benedyktyńskim a lamą tybetańskim. Rozmówcy podejmują się próby przedstawienia swoich tradycji duchowych: chrześcijaństwa i buddyzmu, jednocześnie wskazując wspólne punkty i różnice między tymi dwiema religiami. |
OJCIEC ROBERT: (...) Ja również mam pewną obiekcję w stosunku do buddyzmu. Jak mi się wydaje - to, czego przede wszystkim poszukuje buddyzm, to pozbycie się cierpienia: podąża się drogą, na której staramy się unikać tego, co negatywne, a poszukujemy tego, co pozytywne. Ale wydaje mi się, że zawsze robimy to w stosunku do nas samych, do naszego Ja, nawet wówczas, gdy odczuwamy, że należy innym dać jakiś dowód współczucia. Pod kątem mojego osobistego dobra robię to, co jest dla mnie dobre, i unikam tego, co złe. Stawiając na drodze duchowego rozwoju i etyki Boga osobowego, a nie jedynie immanentnego, chrześcijaństwo umieszcza miłość w centrum swego przekazu..
LAMA JIGME: Prawdę mówiąc, nie uciekamy przed cierpieniem. Nawet gdybyśmy chcieli, nic byłoby to możliwe, gdyż cierpienie stanowi część ludzkiego przeznaczenia. Po prostu, poprzez refleksje i dogłębne studia dochodzimy do wniosku, że niektóre czyny i postawy generują cierpienie dla nas samych jak i dla innych, oddalając nas od Wyzwolenia. Powstrzymujemy się więc od tego rodzaju aktów czy postaw. Nie chodzi tu o ucieczkę czy postawę pełną obawy, ale o uświadomienie sobie, że możemy, podążając jedynie za naszymi pragnieniami i oczekiwaniami, wyrządzić krzywdę bliźnim. Mówiąc obrazowo: kto, jeśli nie szaleniec, weźmie do ust truciznę, wiedząc, że to trucizna?
W Hinajanie rozwijamy równocześnie wielką wiarę w Buddę i zalety nirwany oraz żywą świadomość uwarunkowań tkwiących w istocie samsary. Konsekwencją jest zatem silna determinacja w poszukiwaniu sposobów odejścia od cierpienia i osiągnięcia Wyzwolenia. Mahajana opiera się na tej samej silnej świadomości. Dodatkowo wprowadza postawę całkowitego otwarcia się na innych, głębokiej i niezmiennej uwagi skierowanej na innych, a opartej na zrozumieniu wspólnych nam wszystkim uwarunkowań: wszyscy doświadczamy podobnych niepokojów i lęku nierozerwalnie związanych z samsarą i pragniemy prawdziwego, trwałego szczęścia. Cierpienia i trudności innych stają się równie ważne, a właściwie ważniejsze (z uwagi na ich nieporównywalnie większą liczbę) od własnych. Mówimy, że podejmujemy się praktyki, której jedynym celem jest osiągnięcie możliwości niesienia pomocy wszystkim istotom. Miłość i współczucie stają się wówczas zasadniczą motywacją zaangażowania, będąc równocześnie motorem i ostatecznym celem.
Weźmy następujący przykład: biorąc pod uwagę, że tak wiele osób cierpi z powodu chorób i różnorakich niedomagań, zapragniemy spontanicznie nieść im pomoc i wyzwolić ich z cierpienia. Zdamy sobie jednak sprawę, że jesteśmy bezsilni i że nie znając medycyny, nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Pozostaje więc zdobyć odpowiednią wiedzę, która umożliwi nam niesienie pomocy i ulgi w cierpieniu bliźnich. Będziemy wówczas gotowi poświęcić odpowiednio dużo czasu na studia i praktykę aż do chwili, gdy staniemy się lekarzami w pełnym znaczeniu tego słowa.
W podobny sposób uświadamiamy sobie w Mahajanie, że jedynie poprzez osiągnięcie całkowitego i doskonałego Przebudzenia będziemy w stanie naprawdę nieść pomoc na wielką skalę. Podejmujemy drogę z intencją służenia innym.
FREDERIC L.: Z pewnością chodzi tu o szczęście ostateczne. Dlaczego jednak buddyzm, tak jak chrześcijaństwo, nie stworzył żadnych socjalnych czy charytatywnych ruchów, jakiegoś projektu transformacji socjalnej?
LAMA JIGME: Jest to pytanie, na które odpowiedź jest złożona i z pewnością istnieje ku temu kilka powodów. Przede wszystkim w poszczególnych krajach problem ten przedstawia się różnie. Wydaje mi się, że w krajach, takich jak: Tajlandia, Sri Lanka czy Tajwan, klasztory włączają się dość poważnie w projekty charytatywne i socjalne. W innych, z powodów historycznych i kulturowych uwarunkowań, buddyzm przeżywał długie okresy adaptacji i zakorzenienia, które pozostawiały niewiele miejsca i energii na poświęcanie się innym sprawom niż życie duchowe i jego struktury. W samym Tybecie, gdzie buddyzm pojawił się przed wieloma wiekami, wielcy lamowie i ich uczniowie zawsze mieli poczucie, że należy przede wszystkim poświęcić się transmisji nauczania i praktyce. Oczywiście wygnanie związane z interwencją chińską jedynie pogłębiło ten stan rzeczy. Do dnia dzisiejszego w Nepalu i Indiach - również w Dharmasala - duchowni poświęcają cały swój czas na działalność związaną z przekazem i ochroną transmisji duchowego dziedzictwa. Podobnie od dwudziestu pięciu lat dzieje się tu, w Europie.
Na głębszym poziomie można stwierdzić, że w Tybecie osoby praktykujące, posiadając głębokie poczucie, że aby pomóc innym, niezbędne jest przede wszystkim rozwinięcie własnego potencjału " wewnętrznego, nieczęsto opuszczały klasztory. Czas przeznaczany był głównie na medytację i praktyki, które pozwalały na duchowy rozwój. Osoby poświęcające się życiu duchowemu wiedziały doskonale, że należy pomagać ludziom ubogim i chorym. Nie było to jednak traktowane jako powołanie mnichów ani jako sprawa pierwszorzędnej wagi w porównaniu do fundamentalnego zła, jakim jest ignorancja i więzienie samsary. To, co było przede wszystkim ważne dla wielkich duchownych mistrzów, to maksymalne rozwinięcie zdolności, dzięki którym będą w stanie pomóc znacznej liczbie osób w sposób pewny i naprawdę skuteczny. Nie chodziło o pomoc materialną, polepszającą warunki życia czy zdrowie, ale przede wszystkim o służenie im na drodze wewnętrznego rozwoju, usuwając korzeń wszelkich cierpień spotykanych w świecie uwarunkowanym: egotyzm i ignorancję. Rzeczą powszechną było wstępowanie do klasztorów na dwudziesto- i trzydziestoletnie odosobnienia. Ludzie ci, bogatsi o wewnętrzne doświadczenie, powracali do świata zewnętrznego, aby nauczać i przekazywać metody Wyzwolenia. Tak wyglądała rzeczywistość i poniekąd może to wyjaśniać problem, o jakim tu mówimy.
OJCIEC ROBERT: Podzielam w części ten punkt widzenia. W naszym klasztorze przyjmujemy wielu ludzi mających trudności, ludzi ubogich. Nie opuszczamy jednak klasztoru, aby im pomóc. Podobnie zarzuca się nam niewielką pomoc okolicznym parafiom. Myślę wszakże, że byłoby błędem angażowanie się w nią, gdyż naszym prawdziwym powołaniem jest promieniowanie miłością pełną wiary i miłosierdzia, którą otrzymujemy ponad to, co widzialne, dzięki komunii świętej. Jednak obok zakonów kontemplacyjnych, takich jak nasz, Kościół powołał wiele różnych zakonów czynnych (oddanych dziełu apostolstwa), które w ostatnich wiekach zajmowały się edukacją, niesieniem opieki chorym, zakładaniem ośrodków dla najuboższych, hospicjów itd. Z chrześcijaństwa wyrosły dwa rozgałęzienia, jak dwa uzupełniające się płuca: zakony poświęcające się przede wszystkim miłosierdziu, stale pamiętające o modlitwie, i zakony poświęcające się przede wszystkim modlitwie i kontemplacji, a w mniejszym stopniu niesieniu pomocy materialnej. Można zadać sobie zatem pytanie, dlaczego buddyzm Mahajany, który kładzie tak duży nacisk na współczucie, powołał do życia jedynie zakony kontemplacyjne?
LAMA JIGME: W Tybecie niezliczone ilości mnichów oddawały się praktykom duchowym w przekonaniu, że jest to najlepszy sposób niesienia pomocy światu i wszystkim żyjącym istotom i że najlepszym z możliwych do tego miejsc są klasztory czy też inne miejsca odosobnienia. Poświęcano również bardzo dużo czasu ulepszaniu sposobu nauczania i transmisji nauk duchowych. Nigdy nie było miejsca na pracę nad polepszaniem warunków socjalnych czy materialnych.
Można również przytoczyć jeszcze jedno wytłumaczenie takiej sytuacji: aż do inwazji Chińczyków nie istniały jakieś szczególne problemy czy cierpienia wewnątrz państwa tybetańskiego (w porównaniu do wielu innych miejsc), ludzie nie czuli się nieszczęśliwi. Oczywiście, nie istniał komfort i możliwości, jakie dziś, dzięki technologii, odnajdujemy w świecie zachodnim, ale ludzie nie mieli znaczących problemów materialnych. Istniała również bardzo wielka solidarność między generacjami i ludźmi mieszkającymi w sąsiedztwie. Jeżeli jakaś babcia miała kłopoty, otoczona była gromadką dzieci, wnuków i sąsiadów, którzy w sposób całkiem naturalny nieśli jej pomoc. Osoby chore lub ubogie utrzymywane były przez pozostałych mieszkańców miasteczka, a medycyna tradycyjna oparta na ziołolecznictwie była praktycznie w zasięgu każdego. Nie było opieki społecznej, ale każdy mógł z powodzeniem stosować medycynę tradycyjną.
Jeżeli chodzi o to, co działo się poza Tybetem, to większość ludzi w związku z bardzo późnym rozwojem komunikacji (XX wiek) miała bardzo mgliste pojęcie o tym, co dzieje się gdzie indziej. Można jednak bezsprzecznie stwierdzić, że nie rozwinęła się żadna działalność porównywalna z chrześcijańskimi projektami w dziedzinie miłosierdzia.
FREDERIC L.: Czy nie można tego wyjaśnić również poprzez fakt wiary w istnienie prawa karmy? Dlaczego zmieniać struktury społeczne, aby pomagać najuboższym, skoro karma determinuje warunki urodzenia i życia danej osoby?
LAMA JIGME: Naprawdę nie wydaje mi się, aby istnienie prawa karmy miało z tym coś wspólnego. Być może tego typu mentalność istnieje w krajach takich, jak Indie, gdzie system kast może być uważany za swego rodzaju fatum, ale z pewnością nie w przypadku krajów buddyjskich! Tak jak już mówiłem, karma może ulec zmianie. Tak oto, gdy widzimy kogoś pogrążonego w cierpieniu, wiemy, że jego źródła są w karmie, ale nie oznacza to, że powiemy wówczas: "Nie można nic zrobić, pozostawmy go w cierpieniu!" Być przekonanym, że jakaś osoba urodziła się w bardzo biednej rodzinie, nie oznacza wcale, że nie należy jej pomóc lub że pozostanie w takich warunkach do końca swego życia. Inaczej mówiąc, karma . przedstawia obecne przyczyny sytuacji danej osoby, ale sytuacja ta może się zmienić (osoba ta jest całkowicie wolna, aby zacząć gromadzić pozytywną karmę i oczyszczać karmę negatywną) i z pewnością naszym obowiązkiem jest pomóc jej w tym odpowiednio do naszych możliwości. Jestem pewien, że wszyscy buddyści zawsze posiadali to głębokie przekonanie. Wyjaśniając przyczyny braku akcji humanitarnych w wielu krajach buddyjskich, w przeciwieństwie do krajów tradycji chrześcijańskiej, myślę, że głównym powodem pozostaje jednak pierwszorzędna waga, jaką przywiązywano do transformacji duchowej jako kwestii pierwszorzędnej. Odnoszę się, oczywiście, przede wszystkim do sytuacji Tybetu, która jest mi najlepiej znana. Można powiedzieć, że osoby o silnym potencjale i wielkich zdolnościach współczucia mają dwie możliwości: poświęcić się całkowicie duchowości lub pomagać na poziomie społecznym (działalność społeczna, polityczna, edukacyjna). Jeśli chodzi o Tybet, z powodów, jakie tu przedstawiłem, ten drugi rodzaj osób odczuwał raczej silną potrzebę zaangażowania się w praktykę medytacyjną niż w działalność charytatywną.
Nie zapominajmy jednak, że większość osób - czy to na Zachodzie, czy na Wschodzie - pozostawia rzeczy swemu własnemu biegowi i nie zajmuje się ani pomocą innym, ani rozwojem duchowym. Zdarzyło się jednak, że w chrześcijaństwie pojawiło się wielu świętych, którzy całkowicie zaangażowali się albo w życie duchowe, albo w działalność charytatywną. Czy jest to związane z doktryną chrześcijańską czy też mentalnością zachodnią, która faworyzuje raczej akcję humanitarną, czy może specyfiką kulturową? Na te pytania trudno byłoby mi w tej chwili odpowiedzieć.
"Mnich i lama", Wydawnictwo KOS, Katowice 2002. Tłumaczyła Zofia Piątkowska. |