Mnich filozof
Matthieu Ricard - wywiad Matthieu Ricard, kształcił się w zakresie biologii molekularnej pod kierunkiem Françoisa Jacoba, laureata nagrody Nobla, lecz kiedy zetknął się z filozofią buddyjską, całkowicie się jej poświęcił. Ostatecznie porzucił karierę naukowca, żeby móc pobierać nauki u tybetańskich mistrzów (m.in. Dilgo Czientse Rinpocze). Obecnie jest buddyjskim mnichem i tłumaczem Dalajlamy, mieszka w klasztorze Szeczen w pobliżu Kathmandu w Nepalu. Współautor znanej również polskiemu Czytelnikowi książki "Mnich i filozof", która zawiera zapis rozmów z jego ojcem Jean-Françoisa Revelem, cenionym francuskim filozofem. |
X-Passion: Po lekturze Mnicha i filozofa odnosi się wrażenie, że buddyzm mówi raczej o przerwaniu cierpienia niż o poszukiwaniu szczęścia. Czy nie lepiej byłoby chronić się przed cierpieniem zamiast walczyć z nim, próbując jednocześnie być szczęśliwym?
Matthieu Ricard: Przede wszystkim wydaje mi się, że istnieje pewne nieporozumienie dotyczące cierpienia: buddyści są bardzo radosnymi ludźmi! W rzeczywistości sprawa wygląda tak: jeśli istnieje remedium na cierpienie, trzeba je zastosować; ale jeśli go nie ma, rzeczywiście lepiej ignorować swoje niepowodzenia. Buddyści uważają, że można wyjść poza "uwarunkowania" cierpienia.
Na przykład: jeśli jakaś osoba cierpi na nieuleczalną chorobę i zostało jej tylko dziesięć lat życia, może zareagować na różne sposoby: może zignorować swoje cierpienie i pozwolić, by czas po prostu płynął, lub próbować znaleźć remedium, żeby się wyleczyć, co być może da jej możliwość przeżycia dodatkowych 15 lat. Zasłanianie oczu nie jest kluczem do szczęścia: trzeba wziąć się za bary z cierpieniem, znaleźć remedium i zastosować je. Lecz cierpienie nie powinno z tego powodu stać się jakąś obsesją. Nie można zapominać, że celem Dalajlamy jest znalezienie szczęścia i osiągnięcie poczucia pełni. Nie jest to jednak tylko uczucie, to przede wszystkim stan, w którym każda chwila jest pełna znaczenia. Tak więc zainteresowanie cierpieniem nie jest ani czymś pesymistycznym, ani chorobliwym - jest czymś zupełnie przeciwnym.
X-Passion: Dalajlama przedstawił podczas swego niedawnego wykładu poświęconego Czterem Szlachetnym Prawdom koncepcję "Wzajemnej Przyczynowości", współzależnego powstawania. Zjawiska, które obserwujemy, wynikają jedne z drugich zgodnie ze związkami przyczynowo-skutkowymi. Czy to znaczy, że nie mają one samoistnego istnienia lecz tylko istnienie relatywne, w ramach relacji przyczynowych?
MR: Filozofie i religie broniły w przeszłości idei, że niektóre rzeczy istnieją w sposób autonomiczny i trwały. Musiałyby więc one być niezależne od przyczynowo-skutkowej gry, która łączy między sobą zjawiska. Taki byt byłby wszechmocny, wystarczałby sam sobie, ponieważ nie zależałby od żadnego innego bytu.
Idea ta była podtrzymywana przez wielu antycznych filozofów, jak też teologów religii monoteistycznych. Można ją również spotkać w klasycznej fizyce: niepodzielne atomy Demokryta przedstawiane są jako byty autonomiczne.
Buddyzm zaprzecza tym tezom i neguje istnienie czegoś trwałego. Używając przykładu niepodzielnych atomów klasycznej fizyki, to sposób, w jaki cząstki są połączone, decyduje o ich właściwościach, a nie ich "samoistna natura", która nie posiada realnej egzystencji. Z tego punktu widzenia można porównać buddyzm z fizyką kwantową: obydwa te systemy twierdzą, że nie istnieje byt, który jest niezależny od reszty świata posiadający immanentne cechy.
Buddyzm objaśnia całą obserwowalną rzeczywistość za pomocą pojęcia współzależności. Każde zjawisko ma za swoją przyczynę inne zjawisko i w ten sposób cały świat jest rządzony prawem przyczyny i skutku. Wszystko, co obserwujemy w naszym otoczeniu, z niego wynika. Można nawet w pewien sposób powiedzieć, że to nasza percepcja świata nadaje mu jego istnienie. W istocie zjawisko jest nieoddzielne od obserwatora; chodzi o "ontologiczną" współzależność.
X-Passion: Z braku immanentnej rzeczywistości buddyzm wyciąga koncepcję "pustki". Zrozumienie tej koncepcji miałoby prowadzić do ulżenia cierpieniom jednostki. Czym jest pustka? W jaki sposób wgląd w pustkę świata pozwala jednostce wyzwolić się z cierpienia? I wreszcie, o jaki rodzaj cierpienia tu chodzi?
MR: Wbrew temu, co można by sądzić, pustka nie jest nicością, lecz brakiem autonomicznej egzystencji: rzeczy są definiowane tylko relatywnie wobec innych. Ostateczna natura każdego zjawiska to pustka, jednak ta pustka nosi w sobie nieskończony potencjał manifestacji: "Ponieważ istnieje pustka, wszystko może być". Można pod tym względem porównać ją z vacuum nowoczesnej fizyki, które jest źródłem cząstek i makroskopowej rzeczywistości.
Zrozumienie koncepcji pustki dzięki kontemplacyjnemu i analitycznemu podejściu wywiera głęboki wpływ na nasze postrzeganie świata: jesteśmy mniej "porwani" przez wiarę w autonomiczne byty. To w szczególności pomaga nam zrozumieć, że nasze "ja" nie posiada żadnej rzeczywistej egzystencji. Wyjaśnijmy to bardziej szczegółowo:
Psychoanaliza usiłuje, według specjalistów, odbudować nasze "ja" zagrożone rozpadem. Buddyzm sprzeciwia się tej teorii i utrzymuje, że "ja" jest tylko oszustem, którego należy zdemaskować.
Istnieje ego, które można zakwalifikować jako "normalne", które mówi "jest mi ciepło", "czuję pragnienie". Jest to naturalne odczucie tego, kto doświadcza naszej egzystencji. Jednak to pojęcie indywidualności jest zaczynem koncepcji ego, które jest niezmienne, które chcemy chronić i głaskać. Pojawia się potrzeba karmienia naszego "ja" bogactwem, sławą, władzą. Niektórzy poświęcają całe życie temu nieprzerwanemu poszukiwaniu zadowolenia "ja". "Określam się jako coś stałego, jestem centrum świata, szukam tego, co jest dla mnie dobre." "Ja" jest etykietą, którą sztucznie podtrzymujemy, oznacza ono ciągłość, która jest jednak tylko pozorna. Stajemy się zabawką tego przywiązania do "ja", które jest źródłem naszych kłopotów, obaw i w ostatecznym rozrachunku - naszych cierpień.
Jednak "ja" nie jest czymś stałym, zmienia się nieustannie, ponieważ zmieniają się myśli i otoczenie. "Ja" jest strumieniem w nieustannej przemianie. Poza tym, gdyby "ja" istniało immanentnie, gdzie miałoby się znajdować w naszym ciele? Nie można go zlokalizować, nie jest "materialne". Oto coś, co każe mu stracić jego solidność!
W ten sposób zrozumienie pustki utwierdza nas w przekonaniu o nie-istnieniu "ja" jako autonomicznego bytu, podkopuje nasze przywiązanie do ego i wyzwala nas z jego tyranii.
By to zilustrować, wyobraźmy sobie, że jesteśmy przekonani o obecności złodzieja w naszym domu. Jesteśmy przerażeni i dopóki osobiście nie sprawdzimy, że dom jest pusty, nie możemy uwolnić się od strachu. Żeby się uspokoić, trzeba być pewnym, że nie ma żadnego złodzieja. Tak samo dzięki medytacji trzeba się przekonać, że ego nie istnieje.
Zrozumienie "pustej" natury rzeczy rozprasza cierpienie związane z naszym przywiązaniem do ich solidności i pozwala osiągnąć spokój.
Nie oznacza to jednak rezygnacji z bogactwa naszej osobowości! Nie chodzi o pogrążenie się w apatii. Buddyzm nie jest filozofią obojętności.
X-Passion: Często słyszy się rozmowy o karmie. Czym dokładnie jest karma?
MR: Karma jest ogółem naszych czynów i ich rezultatów. Bardziej ogólnie - jest to mechanizm szczęścia i cierpienia działający poprzez nasze czyny, słowa i myśli. Wyjaśnijmy to pojęcie: istota ludzka dysponuje wolną wolą. Popełnia czyny pozytywne, które są źródłem szczęścia, lub czyny negatywne, które przynoszą cierpienie. Według filozofii buddyjskiej czyny te będą miały oddźwięk w przyszłości: na przykład jeśli ktoś dopuści się złego działania, wcześniej czy później, może nawet w przyszłym życiu, będzie cierpiał. Działanie zawsze ma swój skutek, nic nie jest przypadkowe. Jesteśmy rezultatem wielkiej liczby wyborów, jakich dokonaliśmy. Tak więc karma jest szczególnym przypadkiem prawa przyczyny i skutku, które rządzi światem.
X-Passion: Na tym poziomie nie jest to tylko czysta filozofia. Idea karmy zawiera jakiś element wiary: wiara w karmę jest metafizycznym założeniem.
MR: Tak, tak samo jak byłoby metafizycznym założeniem negowanie jej istnienia. W tej dziedzinie doświadczenie jest niemożliwe!
X-Passion: Chcielibyśmy teraz porozmawiać o Pańskiej drodze życiowej. Pomógł Pan odkryć buddyzm wielu ludziom na Zachodzie. Jak do tego doszło?
MR: Zawsze marzyłem o podróżowaniu. W trakcie moich studiów miałem możliwość zwolnienia się na cały semestr, podczas którego zdecydowałem się wyjechać. Bardzo pociągała mnie duchowość: czytałem wiele książek na temat hinduizmu, sofizmu, chrześcijańskich mistyków... I przede wszystkim obejrzałem serię filmów dokumentalnych Arnaud Desjardina zrobionych na zamówienie telewizji ORTF. Opowiadały o życiu wszystkich wielkich mistrzów tybetańskich, którzy uciekli przed chińską inwazją i schronili się w Bhutanie, Kaszmirze, właściwie w całych Himalajach. Kiedy obejrzałem te filmy, zdecydowałem się wyjechać do Azji Centralnej na sześć miesięcy z kieszonkowym słownikiem francusko-angielskim.
W trakcie tej pierwszej podróży spotkałem człowieka, który miał stać się moim pierwszym mistrzem. Potem podróżowałem po Indiach, życie tam bardzo mnie poruszyło, zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Ale miałem tylko 21 lat i nie wiedziałem jeszcze, czy będę chciał tam powrócić. Oczywiście miałem uczucie, że przeżyłem coś istotnego, ale nie wiedziałem jeszcze, jakie będą konsekwencje tego doświadczenia.
Po powrocie do Paryża zdałem sobie sprawę, że ten wyjazd spowodował zmianę, że otwarły się przede mną nowe perspektywy. W istocie, mój sposób widzenia rzeczy zmienił się i miałem wielką ochotę zobaczenia ponownie mojego pierwszego mistrza. Był to człowiek, który wręcz emanował mądrością, spokojem, prostotą, dobrocią i wiedzą, cechami, których nigdy nie spotkałem wszystkich razem u jednego człowieka na Zachodzie. Oczywiście niektóre osoby pod pewnymi względami są szczególnie rozwinięte, ale nigdy nie wyczuwałem u nikogo tej globalnej doskonałości, którą zapragnąłem osiągnąć.
Człowiek ten został moim głównym mistrzem i wprowadził mnie na drogę do mądrości. Między naszym pierwszym spotkaniem a jego śmiercią upłynęło siedem lat i dwa ostatnie lata, od roku 1972 do początku 1975, spędziłem blisko niego. Przez cały ten czas nie byłem bezpośrednio zainteresowany buddyzmem, lecz raczej jego osobowością. Uczestniczyłem w jego wykładach, ale mistrz nie zachęcał mnie do studiowania. W istocie buddyjskie studia są tak bogate, że można się w nich zagubić. Mistrz ten nauczał raczej duchowej praktyki, życia kontemplacyjnego opartego na refleksji. Były to bardzo głębokie nauki, bardzo żywe i bezpośrednie, odpowiednie do każdego przypadku. Po kilku latach uznał, że jestem już gotów i zachęcił mnie do studiowania buddyzmu.
Po jego śmierci pozostałem w Dardżylingu jeszcze kilka lat, zaliczając semestry studiów i kolejne odosobnienia. W 1978 roku spotkałem Dilgo Czientse Rinpocze, który stał się moim drugim mistrzem. Najpierw wyjechałem z nim na sześć miesięcy, żeby słuchać jego nauk w Indiach i stopniowo stawałem się mu coraz bliższy, aż zostałem kimś w rodzaju jego "sekretarza". Zarazem uczestniczyłem w jego codziennym życiu, życiu starszego człowieka, i słuchałem wszystkich jego nauk. Podczas trzynastu lat, które poprzedzały jego śmierć w 1991 roku, nauczyłem się bardzo wiele tylko przez to, że przebywałem blisko niego. Dilgo Czientse Rinpocze wiele podróżował; stary mistrz Dalajlamy był bardzo znany i często udawał się do Tybetu, Indii i Bhutanu. W ten sposób wiele zdziałał dla ochrony kultury tybetańskiej. W tym celu stworzył również klasztor Szeczen. Tutaj wydrukowano ponad trzysta tomów bardzo rzadkich tekstów tybetańskich, odnowiono ikonografie; rozwijają się tu wszelkie formy działalności mającej zachować tybetańskie dzieła.
Po śmierci Dilgo Czientse Rinpocze chcieliśmy kontynuować jego dzieło, dlatego wciąż pracujemy nad ochroną buddyzmu tybetańskiego. Gdybym nie chciał tak bardzo dążyć do celu, który przyświecał memu mistrzowi, z pewnością udałbym się na odosobnienie w góry: jest tyle książek do napisania i nauk do wysłuchania.
X-Passion: Zatem dzisiaj żyje Pan w klasztorze Szeczen, centrum ochrony kultury tybetańskiej. Jaka jest wasza główna działalność? Jakie są wasze plany?
MR: Nadal wydajemy teksty. Mamy ponad 12 000 dokumentów ikonograficznych, które nagrywamy na CD. Działa także szkoła filozofii i malarstwa. Obecnie zajmuję się głównie tłumaczeniami. Pracujemy w grupie i uczestniczyłem w tłumaczeniu wielu dzieł. Na początku nie podpisywaliśmy tłumaczeń, dopiero potem, kiedy moja osoba stała się znana, wydawcy często chcieli, żebym podpisywał tłumaczenia dla "zwiększenia sprzedaży". Jednak anonimowość była mi na rękę.
Dzisiaj chciałbym mieć nieco więcej spokoju. Idealnie byłoby, gdybym mógł co roku spędzić dwa lub trzy miesiące na odosobnieniu, żeby zagłębić się w tym, co naprawdę istotne i mam nadzieję, że zacznę od przyszłego roku. Jednocześnie mam wiele planów, często trudno to wszystko pogodzić.
X-Passion: Pańskie życie składa się ze spotkań, odosobnień, nauk i życia we wspólnocie. Jakie były najbardziej szczgólne momenty?
MR: Trzy podróże do Tybetu z moim drugim mistrzem były bardzo ważnymi momentami, zupełnie niezwykłymi. Uczestniczyłem też w jednym z jego czteromiesięcznych odosobnień, podczas którego mówił on tylko przez pół godziny po kolacji, żeby wygłaszać nauki, poza tym nie prowadził żadnej konwersacji. Przebywaliśmy w pobliżu niego w czterech czy w pięciu, więc właściwie również byliśmy na odosobnieniu. To były szczególnie inspirujące momenty. W rzeczywistości to właśnie te chwile spędzone z nim w jego codziennym życiu były najbardziej intensywne.
X-Passion: Wyjeżdża Pan do Tybetu w przyszłym tygodniu. Czy jest sens wracać w miejsca, gdzie praktykowanie buddyzmu jest kontrolowane przez chińską armię?
MR: Przede wszystkim te miejsca są dla buddystów bardzo inspirujące. Poza tym można dzisiaj dostrzec pewne elementy ideologicznej odwilży, ponieważ trwa stan względnej wolności. Mnisi mogą żyć w klasztorach według reguł buddyjskich. Wykazują silną motywację, by zacząć od początku, a ich niewiarygodny entuzjazm jest konieczny do ożywienia tybetańskiej kultury. Oczywiście ta odwilż nie jest całkowita z racji trwającej ciągle okupacji chińskiej, ale pewien postęp jest niezaprzeczalny: między 1960 a 1980 rokiem wszelka aktywność duchowa na terenie Tybetu została zakazana, mnisi byli zamykani w obozach, gdzie nie można było medytować. Dzisiaj funkcjonuje w górach kilka klasztorów, pozwalają one przywrócić klimat duchowości, ożywiają kulturę i religię Tybetu.
X-Passion: Czy można powiedzieć, że sytuacja w Tybecie ewoluuje? Czy są powody do nadziei?
MR: Właściwie sytuacja zmienia się nieustannie: była lepsza między 1985 a 1990 rokiem, ale potem Chińczycy znowu zablokowali wyrażanie się kultury tybetańskiej. Można tu mówić o pewnych cyklach: dając trochę wolności Tybetańczykom, Chińczycy powodują rozwój tendencji niezależnościowych. Reakcja nie każe na siebie czekać. Chińczycy znowu podejmują reedukację patriotyczną mnichów w klasztorach, systematycznie adaptują buddyzm do socjalizmu...
Ale "pranie mózgu" nie działa. Niektórzy Tybetańczycy poddają się chińskiej okupacji i są jej posłuszni, bo nie mają wyboru, ale ich mentalność nie zmienia się. Kiedy tylko mają możliwość, walczą o swoją kulturę.
Co prawda w Lhasie można odczuć klimat dekadencji. Młodzież ma wrażenie, że nie ma dla niej przyszłości i popada w alkoholizm oraz prostytucję, które wprowadzili Chińczycy. Postępują oni w rzeczywistości jak Amerykanie z Indianami w XIX wieku i próbują doprowadzić do degeneracji populacji tybetańskiej, przez swego rodzaju dobrowolne zepsucie. Na terenach wiejskich jednak, na szczęście, nic się nie zmieniło, ludzie nawet nie chcą słyszeć rozmów o chińskim reżimie. Ale ulegają mu i nic nie mogą zrobić.
X-Passion: Jakie są perspektywy rozwoju? Czy można oczekiwać możliwości liberalizacji chińskiego reżimu?
MR: Demokratyzacja Chin jest ewidentnie korzystna dla kwestii wolności Tybetu. Zresztą Chińczycy nie będą mogli wiecznie niewolić ludności tybetańskiej, narzucając jej swą kulturę, religię, przekonania i system, jakiego ona nie chce. Na razie jednak czas gra przeciwko Tybetowi. Populacja jest "rozcieńczona" przez chińską kolonizację. Prowadzą oni tę samą politykę co w Mongolii, gdzie dziś mieszka tylko 15% Mongołów. W tzw. "Wielkim Tybecie" sytuacja nie jest tak poważna, ale na sześć milionów Tybetańczyków przypada siedem milionów Chińczyków. Nawet integracja terytorialna jest problemem, jako że Tybet został podzielony na pięć prowincji. To, co Chińczycy nazywają autonomiczną prowincją Tybetu, stanowi w rzeczywistości tylko jedną trzecią jego właściwego terytorium.
Ale najważniejszym problemem jest stopniowe zanikanie elity religijnej. Przed inwazją 20% populacji prowadziło życie religijne, było więc około miliona mistrzów, mnichów i mniszek... Ten niezwykły klimat duchowości pozwalał na intensywne rozpowszechnianie nauk i dzieł. Dzisiaj 130 000 ludzi związanych z religią wyemigrowało, a pozostali nie podtrzymują praktyki duchowej. Tak więc liczba mistrzów zmniejsza się i wysycha źródło duchowej inspiracji. Oczywiście buddyzm rozwija się na Zachodzie, ale jest to dość marginalne zjawisko i niewielu buddystów organizuje filozoficzne odosobnienia. Jedyna nadzieja w odnowieniu działalności szkół filozoficznych w Tybecie, żeby z jednej strony ożywić duchowość, a z drugiej wykształcić młode pokolenia. W tym celu trzeba tam wysłać mistrzów, którzy obecnie nauczają w Indiach i Nepalu.
X-Passion: Zachodni świat wydaje się dzisiaj zwracać ku nadmiernemu indywidualizmowi. Czy według Pana buddyzm może się przeciwstawić temu powszechnemu u nas przecenianiu ego?
MR: Myślę, że buddyzm może pomóc w przestawieniu rzeczy na właściwe miejsca i w stwarzaniu punktów odniesienia. W rzeczywistości zdanie sobie sprawy z pustości ego jest czymś zdrowym i rozsądnym. W przeciwieństwie do psychoanalizy, która nie pozwala rozkwitnąć, lecz tylko wrócić do normy, koncentrując się na ego, bez wyzwolenia się z prawdziwych problemów, buddyzm zmierza do trwałego wyzwolenia z przyczyn cierpienia, czyli z błędnego sposobu postrzegania świata.
Buddyzm jednak nie zajmuje się misjonowaniem i uważa, że dążenie do nawracania nie jest dobrą postawą. Pomagamy innym, dając im informacje, rozmawiając z nimi. Ale nawracanie ich niczemu nie służy, tym bardziej, że buddyzm niekoniecznie może być odpowiedni dla wszystkich. Kiedy Dalajlama prowadzi swoje wykłady, zawsze zaczyna od tego, że człowiek już w pełni ukształtowany przez swoją religię nie powinien jej zmieniać.
Wywiad przeprowadzono dla magazynu X-Passion. |