Skąd to się bierze i gdzie się podziewa?
Tyrone Cashman fragment książki "Uważność na targowisku" red. Allan Hunt Badiner
ISBN: 83-89763-20-6 |
Książka objęta patronatem medialnym "Cyber Sanghi". |
Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w świecie zglobalizowanej gospodarki jesteśmy przemocą nakłaniani do wzmożonej konsumpcji. Wiąże się to z obowiązującym paradygmatem, zgodnie z którym "więcej znaczy lepiej". I nie liczą się tutaj ograniczenia stawiane przez środowisko naturalne ani koszty wzrostu gospodarczego. Wysiłki podejmowane w celu zapobiegania takim sytuacjom zawodzą. Co więcej, nie kwestionują one założeń filozofii konsumpcji, toteż często owocują wręcz odwrotnymi rezultatami...
Więcej o książce w dziale Nowości wydawnicze.
Gdy dorastałem w małym miasteczku na Środkowym Zachodzie, matka na ogół wiedziała, z której farmy pochodzi mięso, ziemniaki i kukurydza trafiające na nasz stół. Z okna na piętrze widzieliśmy wieżę ciśnień, z której pochodziła nasza woda. Bawiliśmy się w pobliżu studni, które zasilały tę wieżę. My, dzieci, dowiadywaliśmy się o tym, jak działa miejscowa oczyszczalnia ścieków, i wiedzieliśmy, jak wygląda woda, która z niej spływała do rzeki, a potem płynęła z nurtem do następnego miasteczka. Byliśmy na wysypisku śmieci i dowiedzieliśmy się, jak tam trafiają odpady i co się tam z nimi robi. Owszem, nie wiedzieliśmy, skąd biorą się tkaniny na nasze ubrania ani które drzewa ścięto na papier do produkcji naszych szkolnych bloków rysunkowych. Ale rozumieliśmy, jak wiążą się ze sobą najrozmaitsze elementy.
Od czasów mojego dzieciństwa minęły przeszło cztery dekady i droga przepływu dóbr, z których korzystamy, znacznie się wydłużyła. Dziś niewielu Amerykanów ma pojęcie o tym, skąd się bierze ich żywność i opal albo do której rzeki czy zatoki trafia woda z ich toalet. Rzadko kto ma miejsce składowania śmieci, które produkuje.
Wszystko, w co się zaopatrujemy, łączy nas ze światem. Swoją cenę ekologiczną mają gumowe podeszwy moich butów, papierowy ręcznik, który zużywam i wyrzucam, opakowanie mojego nowego komputera, hamburger, każdy litr benzyny, który wlewam do auta. Czasami ta cena jest niska, czasami wysoka. Ale ja nie wiem, jaką cenę za to wszystko płaci środowisko naturalne.
Równolegle z tymi zmianami w nasze życie wkroczyła telewizja. Niczym teleskop elektronowy umożliwia nam widzenie na odległość. Pokazując obrazy z całego świata, ów teleskop stwarza możliwość prześledzenia wydłużonych tras dostaw. I oto znowu mamy możność dowiedzieć się, jaką cenę płacą ekosystemy, od których zależy nasze życie - na obu etapach: gdy produkt powstaje i gdy staje się odpadkiem. Możemy poznać prawdę.
Przywykliśmy jednak do stanu niewiedzy o tym, co dzieje się poza naszym bezpośrednim otoczeniem. Zachowujemy się tak, jak gdyby świat nie był wewnętrznie powiązany. Jak gdyby każdy towar pochodził bezpośrednio z transakcji kupna, a nie z konkretnego pola uprawnego, z konkretnego zalesionego stoku, z konkretnego zakamarka określonego ekosystemu. Dzieci myślą teraz, że mleko bierze się z kartoników.
Producenci sądzą, że pszenica, cyna, gips pochodzą z rynku towarowego. A my wszyscy zachowujemy się, jak gdybyśmy mogli się wykpić myśleniem, że świat jest tak poszatkowany. Czynimy tak dlatego, że dzięki temu unikamy odpowiedzialności. Nasza nieświadomość to przyzwolenie na rozrzutność. Zamiast pokazywać nam rzeczywistość, media wspierają nas w naszych codziennych staraniach, które polegają na ugruntowywaniu złudzenia, że świat nie jest wewnętrznie powiązany.
Wszelka rzeczywista świadomość sieci życia musi wychodzić od całościowego postrzegania najbliższego otoczenia. Wpatrzeni w ekran telewizora (jakbyśmy mieli teleskop na stałe przymocowany do twarzy), możemy ignorować nasze najbliższe otoczenie całymi godzinami, tygodniami, latami.
Wydarzenia pokazywane w wieczornych wiadomościach rozgrywają się daleko stąd. Ich uczestnicy i komentatorzy nie przebywają w naszym otoczeniu. Nie wymagają od nas żadnego zaangażowania. Nie mamy z nimi styczności. A jednak odwiedzają nas co wieczór.
Patrzymy, jak sceneria szybko się zmienia: przed chwilą widzieliśmy pięć kurdyjskich matek z dziećmi, które zginęły z rąk własnego rządu, otrute gazem paraliżującym, teraz ukazuje się polityk z Waszyngtonu, który zaprzecza oskarżeniom o rozwiązłość seksualną albo malwersacje finansowe, to znów aktor, który mówi przekonującym tonem, że te oto dwie tabletki przeciwbólowe uwolnią nas od stresu jak żadne inne. Jedynymi ogniwami łączącymi te oderwane od siebie zdarzenia są postacie prezenterów, którzy przeplatają dramatyczne informacje z dalekich krajów wesołą gadką, byśmy nie wyłączyli telewizora, gdy emitowane będą kłamstwa przemysłu reklamowego.
Utrzymać tempo
Długotrwale skupianie uwagi na takich obrazach sprawia, że nasze myślenie staje się fragmentaryczne, a nasze uczucia przytępione. Ponieważ nasze codzienne drogi nie krzyżują się z drogami ludzi, których oglądamy i słuchamy, wydaje nam się, że ich życie nie ma na nas żadnego wpływu. W takiej sytuacji wiadomości stają się plotkami, a my jako widzowie przemieniamy się w ciekawskich gapiów. Gdzieś się gubią rzeczywiste wzajemne powiązania między nami jako istotami tego samego gatunku, zamieszkującymi tę samą planetę.
Elektroniczne środki przekazu izolują nas od otoczenia jeszcze w inny sposób. Następujące w nich momentalne zmiany scenerii pomagają nam utrzymać szybkie tempo. Nie umielibyśmy znieść życia na wysokich obrotach - naglące terminy, nieustanne przerywanie rozpoczętych czynności, pospieszne podejmowanie decyzji na podstawie niedostatecznych danych oraz częste, nieprzewidywalne sytuacje awaryjne - gdybyśmy byli przyzwyczajeni do życia zharmonizowanego z rytmami Ziemi.
Po gorączkowo przeżytym dniu wieczór przed telewizorem pozwala nam wyhamować, spocząć w fotelu, a jednocześnie utrzymać napięcie umysłu, żołądka i mięśni w synchronizacji z tempem i gwałtownością cowieczornej porcji wiadomości oraz emocjami, jakie wywołuje historia zagadkowego morderstwa, która kończy się kilkoma pościgami samochodowymi. Oglądanie tego pozwala nam się "zrelaksować", nie pozbawiając nas jednocześnie z adrenalinowego "haju", który jest nieodłącznym elementem naszego życia - życia ludzi przywykłych do rywalizacji.
Gdy raz podejmie się rajdowe tempo, zwalnianie jest bolesne. Ta intensywność sprawia, iż "czujemy, że żyjemy", ale to poczucie jest złudne. Wysiłki, by utrzymać tę zawrotną szybkość, spłaszczają świat realny do dwóch wymiarów ekranu telewizyjnego. Nasze opinie ograniczają się do tego, co widzimy na niewielkiej powierzchni ekranu.
Komfort przemykających obrazków jest uwodzicielski. Ale kiedy zwalniamy na tyle, że kątem oka zaczynamy dostrzegać kontury świata, który nas bezpośrednio otacza, wówczas widzimy i odczuwamy detale naszego życia oraz prawdę i smutek w naszych własnych sercach. Dopiero gdy zaczniemy zastępować telewizyjne obrazy rzeczywistości naszym własnym doświadczeniem, odzyskamy świadomość własnego miejsca w naturze i na nowo uzmysłowimy sobie, że mamy ogromny dług moralny wobec świata przyrody za ubrania wiszące w naszych szafach, benzynę w naszych bakach i żywność na naszych stołach.
Jak nawiązywać kontakt
Wystarczy jedno lato, aby dziecko w odpowiednim wieku nawiązało więź ze światem przyrody, żeby poznało całym sobą, że świat żyje, jest dziki i z nim spokrewniony. Świat odciska piętno na dzieciach, nim skończą dziesięć, jedenaście lat. Potem jest za późno.
Dopóki istnieje dzika przyroda, dopóty owa więź może zostać zadzierzgnięta. Dopóki w naszym sąsiedztwie są nietknięte przez cywilizację miejsca, w których możemy przebywać, dopóty nasze dzieci mogą przeżyć wewnętrzne przebudzenie i doświadczyć tego kontaktu.
Nie może się to dokonać za pośrednictwem mediów. Telewizyjne programy przyrodnicze są wspaniałe. Muszą być emitowane. W naszych czasach są prawdopodobnie najwartościowszymi pozycjami programu. Ale my, ludzie, nie nawiążemy niezbędnej więzi z przyrodą poprzez ekran.
Majestat, potęga, obecność świata niestworzonego ludzką ręką i niezdeprawowanego przez człowieka nie dają się zredukować do wymiarów ekranu telewizyjnego ani do przesadnie barwnych fotografii w pięknych czasopismach, ani nawet do trójwymiarowo-panoramicznego ekranu kina. Naturę odziera się z czegoś istotnego, gdy spotykamy się z nią za pośrednictwem mediów, a nie w bezpośrednim doświadczeniu.
Gdy wiosną w zimnym potoku po raz pierwszy dochodzi do spotkania bosego dziewięciolatka z dziko żyjącym rakiem, przeżycie to nie ma sobie równych. Życie chłopca się zmienia. A jeśli przez całe długie lato poznaje on ten wodny świat i otaczające go lasy, to cała odwieczna biosfera zamieszka w jego duszy i nigdy nie ulegnie zapomnieniu. Siad pozostanie na całe życie.
Jeśli jednak wczesne lata życia, kiedy to w duszy chłopca lub dziewczynki może się dokonać przemiana, upływają na stykaniu się z przyrodą wyłącznie za pośrednictwem mediów, to jako ludzie dorośli najprawdopodobniej nigdy zrozumieją oni, że górski las to coś więcej niż piękny widoczek nadający się na pocztówkę albo surowiec do produkcji papieru.
© for the Polish edition by Wydawnictwo Jacek Santorski & CO, 2004. |