XVI Karmapa u Indian Hopi
Steve Roth
Na przełomie lat 1974-1975 XVI Karmapa, zwierzchnik szkoły Kagju budddyzmu tybetańskiego, udał się w swoją pierwszą podróż na Zachód. Udzielał nauk i inicjacji, odwiedzał ośrodki Kagju założone przez swoich uczniów.
|
Kiedy żelazny ptak będzie latał, a konie będą gnać na kołach,
wielki mistrz przybędzie do kraju czerwonego człowieka.
Padmasambhawa (VIII wiek)
Przed swoją pierwszą wizytą w Stanach Zjednoczonych w 1974 roku Jego
Świątobliwość XVI Karmapa Rangdziung Rigpe Dordże wyraził gorące życzenie,
by spotkać się z amerykańskimi Indianami, a w szczególności – z Indianami
Hopi. Tak więc, na początku października 1974 roku, wiozłem jako kierowca
Jego Świątobliwość na spotkanie z indiańskim wodzem Nedem. Mknęliśmy przez
pustynię złotym cadillakiem w kierunku płaskowyżu zamieszkiwanego przez
Hopi. Historyczne spotkanie Jego Świątobliwości i Indian Hopi było i wciąż
pozostaje jednym z najważniejszych i jednocześnie najbardziej skrzętnie
utrzymywanych w tajemnicy wydarzeń XX wieku.
Było wczesne popołudnie, a temperatura dochodziła do około 40 stopniu
Celsjusza, kiedy nasz wielki samochód powoli wjeżdżał pod górę z poziomu
pustyni, zataczając kręgi dookoła tego górzystego kopca suchej i pełnej
kurzu ziemi, jaką był płaskowyż Mesa 2. Kiedy tylko dojechaliśmy na szczyt,
Jego Świątobliwość wysiadł z auta i został powitany przez niewysokiego,
silnie zbudowanego i ogorzałego od słońca wodza Neda, który na pierwszy rzut
oka zbliżał się już do osiemdziesiątki. Wódz ubrany był w zakurzone Levisy,
starą koszulę w szkocką kratę i znoszone tenisówki. Pomimo wszystkich
straszliwych cierpień, jakie spadły na Indian Hopi, stał przed nami człowiek
o silnej osobowości i godny przywódca, mimo iż widać było po nim ślady
wycieńczenia i znoju.
Jego Świątobliwość zapytał wodza, jak wygląda sytuacja, na co on
odpowiedział, że "niezbyt dobrze". Wódz wyjaśnił, iż przez 75 kolejnych dni
nie padał deszcz, a plony niszczeją, co stwarza ogromne trudności nie tylko
dla jego plemienia, ale także dla innych Indian. Jego Świątobliwość
zareagował natychmiast, przez jego oblicze przeszła fala wielkiego
współczucia. Obiecał wodzowi, że będzie czynił silne życzenia za niego i za
pozostałych Indian Hopi. Następnie wódz zaprosił Karmapę wraz z jego małą,
około pięcioosobową świtą na święte terytorium Indian Hopi. Niedługo później
nastąpiło krótkie, lecz ciepłe pożegnanie.
Karmapa wrócił na przednie siedzenie cadillaca i rozpoczęliśmy stopniowy
zjazd w kierunku pustyni. Niebo było doskonale czyste, bezchmurne. Mniej
więcej w dwóch trzecich drogi pomiędzy górą płaskowyżu a pustynią Jego
Świątobliwość rozpoczął recytowanie jakiejś pudży. Zapanował wielki spokój,
a wraz z nim pojawiło się uczucie, jakbyśmy wciąż spacerowali po płaskowyżu.
W końcu dotarliśmy do pustyni i skierowaliśmy się w kierunku motelu
oddalonego o jakieś czterdzieści minut jazdy.
W trakcie tych czterdziestu minut byłem świadkiem czegoś, co trudno jest mi
określić inaczej niż czysta magia. Podczas gdy Jego Świątobliwość
kontynuował pudżę, ja, oniemiały, obserwowałem cudowną, jakby w przyspieszonym
tempie, transformację roztaczającego się przede mną całkowicie bezchmurnego
nieba w jego dokładne przeciwieństwo. Ten niezwykły widok z pewnością
przewyższał efekty specjalne z filmu Cecila B. DeMille "Dziesięć przykazań"
w scenie ukazującej niebo nad Mojżeszem, kiedy Morze Czerwone rozdzieliło
się na dwie części. Indianie Hopi utracili swoje siddhi zaklinania deszczu,
które Karmapa teraz manifestował, jednocześnie wypełniając pochodzące z VIII
w. n.e. proroctwo Padmasabhawy.
Prowadząc samochód, jednocześnie obserwowałem niebo, które w niesamowity,
magiczny sposób stopniowo przekształcało się z czystego niebieskiego
bezkresu w pokrytą niepokojącymi, ciężkimi stalowoszarymi i czarnymi
chmurami przestrzeń. To, czego byłem świadkiem, całkowicie wymykało się
wszelkim konwencjonalnym ramom. Samo wyobrażenie sobie, jak z czegoś
na pozór pustego wyłania się nagle tak intensywna,
skoncentrowana, magnetyczna energia, jest nie lada wyzwaniem.
W końcu dotarliśmy do motelu, gdzie starałem się dokładnie rejestrować
dalsze wydarzenia: drzwi cadillaca zostały otwarte przez asystującego Jego
Świątobliwości mnicha, który odprowadził Karmapę około 10 metrów do pokoju
na parterze budynku. Drzwi do niego były otwarte, Karmapa wszedł, a
następnie drzwi zamknęły się za nim. Dokładnie w chwili, kiedy trzasnęły,
nastąpił nieziemski łoskot, rozrywający ryk grzmotu, któremu towarzyszyły
niezliczone błyskawice, tak oślepiające, jakich nigdy wcześniej
nie miałem okazji oglądać. Następnie lunął deszcz, ulewa, jakiej nigdy do tej
pory nie doświadczyłem. Jeżeli może lać bardziej niż "jak z cebra", to miało
to miejsce właśnie tam, tego późnego październikowego popołudnia.
Wszyscy Indianie Hopi, jak i Navajo, którzy uświadomili sobie, co się
właściwie wydarzyło, zgromadzili się wieczorem w wielkiej grupie pośrodku
motelowego holu. Wszyscy, zarówno Indianie, jak i zachodni uczniowie
Karmapy, otrzymali wówczas od Karmapy inicjację Kochających Oczu. Było to
swego rodzaju nawiązanie związków, poczucia głębokiej wspólnoty pomiędzy
Jego Świątobliwością i znieruchomiałymi Indianami o szeroko otwartych
oczach. Historyczne wydarzenia towarzyszące temu bardzo osobistemu spotkaniu
Karmapy z Indianami zapadły głęboko w pamięć i serca szczęśliwych świadków,
którzy tam przebywali.
Następnego dnia lokalne gazety ogłosiły na pierwszych stronach, że
siedemdziesięciopięciodniowa posucha została przerwana dzięki wizycie
pewnego ważnego, lecz nieznanego nikomu "wschodniego wodza Indian", który
słynął między innymi ze sprowadzania deszczu. Wydarzyła się jednak rzecz
znacznie ważniejsza, wypełniło się jedno z proroctw Padmasabhawy: "Kiedy
żelazny ptak będzie latał, a konie będą gnać na kołach, wielki mistrz
przybędzie do kraju czerwonego człowieka." Istnieje około pół tuzina różnych
tłumaczeń tego cytatu, ale ich znaczenie jest zawsze to samo.
Jeżeli ktoś zastanowi się nad tym, co miało miejsce owego dnia, może z
pewnością poczuć wpływ tego historycznego wydarzenia, kiedy zamanifestowało
się współczucie tak rozległe i głębokie, że nie było dla niego żadnych
granic, porównań ani odniesień.
Źródło: Magazyn "Densal", grudzień 2000. |