Szczęście to...
Matthieu Ricard w rozmowie z Richardem Gere
Informacje na Wikipedii: Matthieu Ricard, Richard Gere.
|
Mnich i gwiazdor filmowy: dwa całkiem różne style życia i, jak można przypuszczać, dwie odmienne drogi do szczęścia. Jednak aktor Richard Gere oraz Matthieu Ricard, autor książki „W obronie szczęścia” i zarazem buddyjski mnich z Francji, podzielają szczere oddanie dla buddyzmu i wspólnie przyznają, że prawdziwe trwałe szczęście wykracza poza uwarunkowania i okoliczności. Poniższa żywa wymiana poglądów na temat prawdziwej natury szczęścia miała miejsce 16 maja 2006 roku podczas spotkania w Nowym Jorku.
|
Richard Gere: Zacznijmy od tego, skąd przyjechałeś i co się złożyło na twoją obecną sytuację.
Matthieu Ricard: Byłem zwykłym facetem, udało mi się jednak spotkać inspirujących ludzi z różnych kręgów. Pozwoliło mi to zrozumieć, co to znaczy być dobrym człowiekiem, a co niekoniecznie idzie z tym w parze. Ponieważ mój ojciec był filozofem, wybitni francuscy myśliciele często odwiedzali nasz dom. Było tam też wielu artystów, gdyż moja matka malowała. Szkoliłem się więc na naukowca i na muzyka. W wieku szesnastu lat jadłem obiad ze Stravinsky’m, a mój przełożony z Instytutu Pasteura dostał Nagrodę Nobla z medycyny.
Najbardziej jednak uderzyło mnie to, że nie było żadnej istotnej zależności pomiędzy właściwościami danej osoby a jej szczególnym geniuszem. Można być doskonałym pianistą i jednocześnie irytować wszystkich dookoła! [śmiech publiczności] Albo wybitnym ogrodnikiem, z którym nie sposób wytrzymać. Można też być wpływowym myślicielem, który dokucza całej swej rodzinie. Ale równie dobrze można być całkiem miłym człowiekiem. Nie istniała, jak się zdaje, żadna zależność między geniuszem a ogólnym usposobieniem danej osoby. Marzyłoby mi się grać w szachy tak jak Bobby Fisher, ale nigdy nie chciałbym być taki jak on. Spojrzałem na to zjawisko w nowy, znaczący sposób, gdy wyjechałem do Indii w 1967 roku i poznałem naprawdę wielu wybitnych ludzi.
Richard Gere: Co cię sprowadziło po raz pierwszy w Himalaje?
Matthieu Ricard: Obejrzałem film dokumentalny zatytułowany "Przekaz z Tybetu" ("The Message of the Tibetans"), nakręcony przez francuskiego filmowca Arnauda Desjardins. Spędził on sześć miesięcy w Himalajach, rejestrując na taśmie wszystkich wielkich nauczycieli tybetańskich, którzy uciekli przed chińską inwazją na ich kraj. Ostatnie dziesięć minut tego dokumentu ukazuje w ciszy twarze tych niezwykłych postaci, jedna po drugiej. Były zadziwiające. Różniły się między sobą – niektóre z dużymi nosami, inne uśmiechnięte, jeszcze inne dość surowe – jednak wszystkie ukazywały tę samą jakość bycia. Przejawiały ludzkie cechy, które chciałoby się posiadać, całkiem odmienne od tego typu geniuszu, z którym dotychczas przyszło mi obcować. To właśnie zainspirowało mnie do pierwszej podróży.
Potem sam spotkałem nauczycieli. Zauważyłem, że posiadali siłę, która nic nie narzucała, nie próbowała poniżać. Była inspirująca. Ludzie ci promieniowali niezwykłą dobrocią. Nagle pomyślałem, że wspaniale by było osiągnąć w tym życiu coś podobnego.
Richard Gere: Ile czasu zajęło ci podjęcie decyzji o wyjeździe na dobre?
Matthieu Ricard: Przebywałem w Instytucie Pasteura, lecz mój umysł wciąż wędrował do Dardżylingu, pomyślałem więc, że trzeba coś zrobić z tą sytuacją. Po zrobieniu doktoratu postanowiłem wrócić do Indii i zostać tam. To był dobry moment. Skończyłem pracę i miałem już kilka publikacji naukowych.
Richard Gere: Co za skromność! Porzuciłeś zaczątki czegoś, co mogło się okazać błyskotliwą karierą naukową.
Matthieu Ricard: To prawda, ludzie mnie pytają, skąd ta drastyczna zmiana. Nie myślałem o tym w ten sposób. Pojechałem po prostu tam, gdzie życie zdawało mi się oferować większe spełnienie. Istniała pewna logiczna ciągłość między badaniem bakterii a poznawaniem umysłu i mechanizmów szczęścia. Myślałem, że robię dobry interes! [śmiech publiczności]
Richard Gere: Ostatecznie zostałeś bliskim uczniem i tłumaczem J.Ś. Dilgo Czientse Rinpocze. Możesz coś o tym opowiedzieć?
Matthieu Ricard: Był on jednym z najbardziej uwielbianych nauczycieli świata tybetańskiego oraz nauczycielem Dalaj Lamy. Spędził trzydzieści lat na odosobnieniu – nie każdy z nas by to potrafił. W drugiej połowie swego życia całkowicie poświęcił się innym. Mógł nauczać od świtu do nocy tysiące ludzi na raz i nawet w trakcie posiłku były przy nim dwie lub trzy osoby, którym przekazywał nauki. Był pełen prostoty, a jednocześnie przypominał górę – wielki na sześć stóp i pięć cali. Spędziłem z nim piętnaście lat i nie pamiętam, by kiedykolwiek wyrządził komuś krzywdę. Mógł być bardzo surowy, ale nigdy nie ranił. Znaczenie guru nie polega na decydowaniu o każdej chwili twojego życia, ale na pokazywaniu ci, czym możesz się stać.
Richard Gere: Czy miałeś jakieś traumatyczne doświadczenia w dzieciństwie, okres dotkliwego cierpienia, który skłoniłby cię do poszukiwania drogi do szczęścia?
Matthieu Ricard: Zabawne, mój przyjaciel kiedyś powiedział: „jesteś ostatnią osobą, która powinna napisać książkę na temat szczęścia. Ty tak naprawdę nigdy nie cierpiałeś!” [śmiech publiczności]
Richard Gere: To prawda.
Matthieu Ricard: Skąd wiesz?!
Richard Gere: Ja cierpiałem! Ja wiem, co to cierpienie! [śmiech publiczności] O co więc tak naprawdę chodzi z całym tym szczęściem, Matthieu?
Matthieu Ricard: Cóż, trzeba przyznać, że to słowo jest dość niejasne. A francuscy intelektualiści go wręcz nie znoszą. Powiadają: „szczęście nas nie interesuje”. Nawet Goethe stwierdził, że trzy dni niezmiennego szczęścia byłyby nie do zniesienia. [śmiech publiczności] Cierpienie jest takie fajne, zmienia cały czas swoje odcienie i kształty, natężenie. Ale tak naprawdę ludzie mylą uczucie przyjemności z prawdziwym szczęściem. Jeśli chodzi o przyjemność, rzucamy się na coś, potem dodajemy coś innego, i jeszcze innego, i wreszcie padamy wyczerpani i załamani. Ludzie nie myślą o szczęściu jako o sposobie bycia, ponieważ mają na myśli przyjemność, która zależy od okoliczności. Jest uwarunkowana. Jedna porcja lodów jest wyśmienita, dwie są OK, ale po trzech jest ci niedobrze. Tak działa przyjemność.
Richard Gere: W swojej nowej książce „W obronie szczęścia” mówisz o chwilach prawdziwego szczęścia, nie tego z gatunku lodów na patyku, ale o chwilach, które pamiętamy w głębi serca – uśmiech dziecka, malowniczy zachód słońca, odciągający nas od nas samych, chwile, gdy rozpuszcza się idea ego, gdy doświadczamy prostej siły życiowej drugiego człowieka, albo choćby naszej własnej, bez filtra konceptualnego umysłu z jego szumem negatywnych, zatruwających życie myśli.
Matthieu Ricard: Ten wgląd jest nam wrodzony. Maszerujemy po śniegu, pod gołym niebem i jest nam dobrze. Nie ma wewnętrznych konfliktów. Kiedy okazujesz dziecku zwyczajną szczodrość, bez żadnych zobowiązań, nie oczekując pochwały ani nagrody, odczuwasz najczystszą miłość.
W chwilach takich jak ta zadajesz sobie pytanie, czy potrafiłbyś być taki przez cały czas. Gdy się rozgniewasz i myślisz, że masz stuprocentową rację, prawdopodobnie następnego dnia będziesz tego żałować. Tak więc, gdy zaczynasz odróżniać stany umysłu, które składają się na głębokie poczucie zadowolenia, od tych, które wydzielają jedynie trucizny umysłu i niszczą to zadowolenie u ciebie i u innych, zadajesz sobie pytanie, czy można pielęgnować jedne i dać sobie spokój z drugimi.
Czy jest to w ogóle możliwe? Jeśli te silne trucizny umysłu stanowią część naszej najgłębszej natury, to prawdopodobnie niszcząc je, niszczylibyśmy samych siebie. Jeśli jednak są podobne do powierzchownego malowidła, możemy je zmienić. Dlatego prawdziwe pytanie brzmi: czy te przeszkadzające emocje są niezbywalną częścią naszego umysłu, czy nie?
Richard Gere: Na jednym z seminariów z Dalaj Lamą w Instytucie Umysłu i Życia omawialiśmy sytuację, gdy umysł postrzega dane zdarzenie w sposób czysty, bez domieszki pamięci, bez żadnych projekcji ani czegokolwiek innego. Jest to niemal niezauważalnie krótki moment, po którym do akcji wkracza mózg i zaczyna mierzyć wszystko podług tego, co już zna. Przekształca on doświadczenie w taki sposób, by mieściło się w ramach, w których nauczył się już funkcjonować, w granicach tego, co jest mu znane. Czy mógłbyś opisać te różne warstwy umysłu i w jaki sposób ich funkcje są skorelowane z emocjami oraz z sercem?
Matthieu Ricard: Zwykle, gdy doświadczamy takiej emocji jak gniew, identyfikujemy się z nią w pełni. Jesteśmy gniewem. Wychodzimy jednak na zewnątrz w kierunku obiektu naszego gniewu – osoby, która była dla nas nieprzyjemna. Wówczas gniew staje się dokuczliwy. Kiedy tylko widzimy lub wspominamy tę osobę, pojawia się też gniew. I tak bez końca.
Zamiast jednak zwracać się w stronę obiektu, możemy odciąć umysł od gniewu, spojrzeć na niego tak, jakby się patrzyło na ogień albo wulkan. Możemy mu się uważnie przyglądać, spróbować rozpoznać gniew traktując go jak ciekawe zjawisko. Gdy nam się to uda, odetniemy go od jego paliwa – obiektu. Wówczas gniew musi ustąpić podobnie jak „poranny szron wraz ze wschodzącym słońcem”. Nie tłumimy go w sobie, byłoby to jak zamontowanie wewnątrz siebie bomby zegarowej. Nie lekceważymy gniewu. Po prostu nie pozwalamy mu wybuchnąć. Pracujemy z nim tak, by go unieszkodliwić.
W naukach buddyjskich istnieje piękne porównanie: nasz umysł jest jak powierzchnia lustra. Jej własnością jest to, że odbija wszelkie rodzaje obrazów – gniewne twarze, uśmiechnięte twarze, smutne czy beznamiętne – nie przenikają one jednak samego lustra. Nie są jego częścią. Gdyby były, zasłaniałyby wszelkie inne obrazy. Obecna tam gniewna twarz uniemożliwiałaby pojawienie się twarzy uśmiechniętej. I podobnie istnieje czysta przytomność, czysta świadomość, z której wyłaniają się wszelkie rodzaje myśli.
Jeśli faktycznie tak się sprawy mają, to przeszkadzające emocje są zależne jedynie od przyczyn i warunków. Ćwicząc umysł, stosując właściwe środki zaradcze, zastępując gniew miłującą dobrocią albo chciwość wolnością wewnętrzną, możemy zmieniać mentalną panoramę. To jest właśnie medytacja. To bardzo egzotyczne słowo, jednak w istocie oznacza zaznajomienie się z pewnym sposobem bycia, pielęgnowanie wewnętrznych właściwości.
Richard Gere: W zasadzie to wszyscy jakoś medytujemy, podtrzymując pewne stany umysłu. Większość z nas jest przyzwyczajona do egocentryzmu, miłości własnej, gniewu czy nienawiści. Zasadniczo ludzie medytują na wrogość, chęć konkurowania z innymi. Potrzeba nam całkiem nowej drogi, by medytować na inne właściwości, takie jak miłość i współczucie, umiejętność wybaczania, altruizm czy troska o innych, a nie tylko o siebie.
Może powinniśmy bliżej przyjrzeć się tej koncepcji „ja”? Czego nauczyła cię praca z tym pojęciem?
Matthieu Ricard: Kiedyś we Francji tłumaczyłem wykład J.Ś. Dalaj Lamy, gdy mówił o idei braku ego, która jest czymś nader dziwnym dla zachodniego odbiorcy. W przerwie posypało się wiele pytań odnośnie tego, co robić, kiedy już się nie ma ego: Jak funkcjonować? Jak działa wtedy przyczyna i skutek? Co z poczuciem odpowiedzialności, moralności czy etyki?
Powiedziałem to Jego Świątobliwości, a on odparł: „To twoja wina. Źle przetłumaczyłeś.” [śmiech publiczności] Oczywiście, że mamy pewien rodzaj „ja”. Istnieje dynamiczny przepływ doświadczenia i świadomości i możemy go jakoś nazwać, tak jak nazywamy jedną rzekę Mississippi, a drugą Ganges, są to bowiem różne strumienie wody wraz z właściwymi im pejzażami, zaś nazw używa się po to, by je od siebie odróżnić. Nie ma tam jednak żadnego gościa, który wystawia z wody głowę, mówiąc: „Jestem rzeką Ganges!” Przeświadczenie, że potrzebujemy silnego indywidualnego „ja”, jest gotowym przepisem na cierpienie.
Richard Gere: Nie, to nieprawda. To jakiś fałsz.
Matthieu Ricard: To taki zwodziciel. To tak, jakby ktoś przez całe pokolenia używał twojej karty kredytowej. Gdyby istniał oddzielny byt zwany „ja”, pozbycie się go przypominałoby wyrywanie sobie serca z klatki piersiowej. Okazuje się, że przez zwykłe przylepienie etykietki do owego dynamicznego strumienia doświadczeń potrzebujemy zaraz jakiegoś ducha, który by go strzegł i zadowalał. Prowadzi to do nieustających problemów.
Richard Gere: Kim więc jest ów byt, który wykonuje medytację? Kim jest medytujący?
Matthieu Ricard: Pojęcie „ja” ma różne warstwy. Jedno jest typu: „(JA) żyję, jest MI zimno, (JA) jestem zły, (JA) wstaję rano, (JA) jestem tutaj”. Owo „ja” jest chwilowe, jest odzwierciedleniem warunków, tego, czego dotychczas doświadczyliśmy i co możemy odnieść do naszego obecnego doświadczenia. I nie ma w tym nic niewłaściwego.
Owo „ja” przykleja następnie etykietkę: „(JA) jestem tą osobą, (JA) wiem, że zmieniłem się od czasów dzieciństwa – moje ciało się postarzało, mój umysł doświadczył zmiany – ale z pewnością musi istnieć jakieś „ja”, które przeszło całą tę drogę. I to właśnie JA. W przeciwnym wypadku nikt nie pozostaje”. Ów wyimaginowany oddzielny byt nabiera przesadnego znaczenia, przestaje być postrzegany jako dynamiczny strumień doświadczeń. W ten sposób wpędzamy się w kłopoty.
Istnieje strumień, ale nie ma łodzi. Jeśli twój umysł kreuje łódź, a ty nią popłyniesz, okaże się to zgubne dla twego ogólnego poczucia szczęścia. Lgnięcie, pożądanie, duma, zazdrość – te toksyczne emocje biorą się z przekonania o istnieniu oddzielnej, trwałej jednostki.
Richard Gere: To właśnie to przekonanie, ta podstawowa niewiedza jest źródłem wszystkich późniejszych problemów, prawda?
Matthieu Ricard: Jeśli krzykniesz w kanionie przekleństwo: „Ty draniu!”, wówczas powracające do ciebie echo sprawi ci frajdę. Jeśli jednak powie to osoba siedząca obok ciebie, będziesz się zastanawiał, jakim prawem ona to powiedziała, poczujesz się jak tarcza strzelnicza. Albo gdy w niedzielnie popołudnie ucinasz sobie w łodzi drzemkę na środku jeziora i nagle ktoś na ciebie wpada, wyrywając cię ze snu, myślisz: „Co to za wariat zakłóca mój spokój i ciszę?”. Kiedy jednak spostrzeżesz, że wpadła na ciebie dryfująca, opuszczona łódka, zaczynasz się śmiać.
Na czym polega różnica? Otóż z początku czułeś się jak cel, myślałeś że wioślarz „ma coś do ciebie”. Bez wioślarza jednak, opuszczona łódka nie „miała nic do ciebie”. Co stanowi różnicę? Owo „ciebie” stanowi różnicę! Nic więcej.
Richard Gere: Czy kiedy to sobie uświadomimy, wszystko już będzie w porządku?
Matthieu Ricard: No cóż, obudzenie w sobie mądrości zabiera dużo czasu. Każdy chce łatwych i szybkich efektów.
Richard Gere: I jak najtańszych! [śmiech publiczności] Historia, którą właśnie opowiedziałeś, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. W Los Angeles Jego Świątobliwość Dalaj Lama dawał nauki kilku tysiącom ludzi. W pewnym momencie przystanął i powiedział: „Wielu prosi mnie, bym im wskazał najszybszą drogę do oświecenia, jednak naprawdę chodzi im o najtańszą drogę”.
Następnie opowiedział historię Milarepy, jednego spośród wielkich świętych Tybetu, który przezwyciężył w swoim życiu ogromne przeszkody i osiągnął wyżyny oświecenia. Pod koniec życia miał niezwykłego studenta imieniem Gampopa, który, sam będąc sławnym praktykującym, przybył do niego z zamiarem intensywnego praktykowania. Kiedy nadszedł czas, by Gampopa opuścił Milarepę i poszedł własną drogą, ten rzekł: „Synu, chcę ci teraz dać ostatnią lekcję, chodź ze mną”. Zeszli w dół doliny, do pobliskiego lasu i wtedy Milarepa powiedział: „Teraz jestem gotów dać ci moje ostateczne nauki”, po czym odwrócił się, podciągnął szaty i wskazał na swój tyłek, w całości pokryty odciskami od siedzenia w medytacji. Ostateczną nauką jest to, że całą robotę trzeba wykonać samodzielnie. Bez tego nic się nie zmieni. Przekonałem się o tym osobiście. Najmniejszy nakład pracy wykonanej nad sobą, jaki by nie był, zwrócił się w całości. Jest to proces poznawania umysłu. Obserwowania go, a następnie pracowania z nim.
Matthieu Ricard: Istota medytacji i pracy z umysłem nie polega jedynie na przyjemnym, chwilowym odprężeniu, na tym, że mamy potem lepszy dzień.
Richard Gere: Takie małe wakacje.
Matthieu Ricard: “Jestem taki zrelaksowany, leżę na plaży. Jest pięknie!” Przecież nie w tym rzecz. Chodzi raczej o to, by zmienić pozycję wyjściową, do której wciąż powracamy – chodzi o nadanie tej podstawie większego altruizmu, spokoju i zrównoważenia emocjonalnego.
Richard Gere: Czyli chodzi o więcej wolności, twórczej swobody, o współczucie i altruizm, o wszystkie wzniosłe emocje, które, notabene, cenimy jako cywilizacja.
Matthieu Ricard: Wolność jest tu pojęciem, z którym najłatwiej o nieporozumienia. Słyszałem, jak młoda dziewczyna mówiła w radiu BBC: „Wolność polega na robieniu tego, co tylko przyjdzie do głowy”. Oto najlepszy przepis na niekończące się cierpienie.
Richard Gere: W swojej książce „W obronie szczęścia” podajesz przykład ludzi, których torturowano, a mimo to osiągnęli prawdziwą wolność.
Matthieu Ricard: Jedno ze świadectw, na które J.Ś. Dalaj Lama wciąż się powoływał, pochodziło od mnicha, który przeszedł niesamowite męki w Tybecie – był więziony przez dwadzieścia lat, torturowany i rażony prądem. W końcu udało mu się uciec do Dharamsali w Indiach i spotkać z Dalaj Lamą, który zapytał: „Czy choć przez moment obawiałeś się czegoś?” Mnich odpowiedział: „Tak, obawiałem się jednej rzeczy – że mógłbym znienawidzić mojego oprawcę – gdyż prawdopodobnie to by mnie zniszczyło i nie przeżyłbym”.
Prawdziwe spustoszenie nie pochodzi z zewnątrz, ale od trucizn umysłu. Pozbywając się ich, nabywasz niebywałej mocy i wolności, do których wciąż możesz się odnosić. Ta głębia daje ci siłę do pracy ze wszystkim, co staje na twej drodze. Mając tę głębię, czujesz, jakbyś posiadał cały ocean. Nie mając jej, jesteś jak fale przy brzegu – raz płyniesz szczęśliwy i zwycięski, innym razem rozbijasz się o skały i strasznie cierpisz.
Czasem ocean jest spokojny, jak piękne lustro, czasem zaś jest wzburzony i panuje sztorm. To są wzloty i upadki prawdziwego życia – radości i smutki, sukcesy i porażki, twórcze i destrukcyjne sfery twojego życia – jednak głębia oceanu zawsze pozostaje niezmienna. Jeśli potrafisz się uwolnić od służalczego posłuszeństwa wobec własnych myśli – nawet w ciężkich sytuacjach – masz o wiele większą szansę na rozwój. Tu właśnie leży prawdziwe szczęście.
Richard Gere: Jednym z największych problemów naszej kultury jest to, że nie spotkaliśmy ludzi, którzy doskonalili się w ten sposób. To dlatego tak cię uderzyło spotkanie z najbardziej zaawansowanymi spośród tybetańskich mistrzów medytacji. Dostrzegłeś inny sposób na życie. Kiedy dorastałem, zauważyłem, że poprzeczka „dobrej istoty ludzkiej”, jaką postawiliśmy w naszym społeczeństwie, położona jest nader nisko. I wciąż to widzę. Dostrzegam to u ludzi, którzy nami rządzą. Ilu spośród nich chcielibyśmy naśladować?
Matthieu Ricard: Zachodni trening umysłu przez całe lata biegł w przeciwną stronę.
Richard Gere: Można jednak podnieść poprzeczkę. Nauczyciele tybetańscy uwielbiają nauczać ludzi Zachodu, ponieważ ci pracują naprawdę ciężko. Zamiast podążać za ślepą wiarą, zadają trudne pytania, mają dobre umysły i mnóstwo energii. Może to być dla nas niesamowita szansa na rozwój i zmianę sposobu, w jaki normalnie funkcjonujemy. Moglibyśmy wymagać więcej od naszych przywódców politycznych i pełniej uczestniczyć w społeczeństwach popierających mądrość i współczucie – które powinny stanowić nasz produkt narodowy.
Taki właśnie był Tybet – stanowił eksperyment, w którym cała kultura i społeczeństwo oddane były pomnażaniu mądrości i współczucia, zaś wysocy lamowie byli przywódcami. Ludzie mogli na nich spojrzeć i powiedzieć: „Jeśli wykonam podobną pracę, będę taki jak oni”. To dlatego Tybetańczycy zostali tak dobrze przyjęci, gdy przybyli na Zachód. Ludzie spoglądają i mówią: „Rety, to naprawdę możliwe!”. To jest możliwe i istnieją metody. Nauczyciele pokazali nam drogę.
Matthieu Ricard: Jest to poparte doświadczeniem. Jeśli podejmiesz trud spoglądania w swój umysł, przekonasz się, jaki wpływ mają twoje trucizny umysłu na innych. Tak samo postępowali wielcy nauczyciele. Chcesz być szczęśliwy. Kiedy zazdrościsz innym, nie zazdrościsz im ich cierpienia, tylko szczęścia.
Richard Gere: Każdy z rozdziałów książki kończysz prostą medytacją. Może poprowadzisz jakąś na zakończenie naszej rozmowy?
Matthieu Ricard: Dobrze. Ponieważ nasz oddech jest czymś najbardziej naturalnym, połączymy z nim medytację rozwijającą współczucie. Powiedzmy sobie: „Oby wszystkie istoty były wolne od cierpienia. Niech moje cierpienie zastąpi cierpienia innych”. Wciągając powietrze, wchłaniamy cierpienie innych, ale nie pozwalamy mu stać się niepotrzebnym ciężarem. Rozpuszczamy je w sercu w potężne jasne światło. Wydychając, mówimy sobie: „Oby całe szczęście, którego doświadczyłem, wszystkie dobre rzeczy, które zrobiłem, były podarunkiem dla wszystkich istot”. Powtarzamy to ćwiczenie wciąż od nowa.
W tej metodzie przyjęcie na siebie cierpienia innych posiada wyzwalającą moc. Zmieniając swoją postawę, wkrótce będziemy w stanie zmieniać również swoje otoczenie. Nie tylko osiągniemy wewnętrzny błogostan, ale również wzrośnie nasze współczucie w kontakcie z innymi. Bezustanna praktyka sprawi, że stanie się to naszą drugą naturą i odkryjemy całkiem nowy sposób obcowania z innymi. [długa przerwa na medytację]
Richard Gere: To było niesamowite. Nie wiem, jak to rozumieć. Było mi naprawdę dobrze spędzić ten czas razem z wami. Mam teraz materiał do przemyśleń. Czuję otwartość i wewnętrzne ciepło. Dziękuję.
Matthieu Ricard: Dziękuję ci bardzo za twoją szczodrość.
źródło: magazyn "Shambala Sun", tłumaczenie: Bartłomiej Męczyński |