Co jest złego w nawróceniu, Wasza Świątobliwość?
Stephen Batchelor |
|
Artykuł ten pojawił się w kolumnie „Wiara i Rozum” dziennika The Independent 29 maja 1999 roku.
W trakcie ostatniej wizyty Dalajlamy w Wielkiej Brytanii, jego powszechnie cytowaną wypowiedzią stała się ta, w której mówił, że nie chce zachęcać ludzi do nawracania się na buddyzm. Zamiast tego, podkreślał wagę pozostawania wiernym religii, w której ktoś został wychowany.
W pierwszej chwili brzmi to jak rozsądna i odpowiedzialna rada. Równocześnie jednak może skutecznie uspokajać obawy hierarchów Kościoła co do tego, że spadek ilości wiernych w ich parafiach nie będzie dalej przyspieszany przez wezwania tego charyzmatycznego i czarującego buddyjskiego Papieża. Niemniej jednak niepokojącym faktem pozostaje to, że jest kilku innych przywódców wpływowych religijnych wyznań, którzy mogliby wypełnić Albert Hall – nie wspominając o takim przywódcy, który powiedziałby swojej publiczności, aby w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania nie ciążyła ku tradycji, którą on reprezentuje. Tym, co wydaje się przyciągać ludzi na spotkania z Dalajlamą jest nie tyle to, o czym on mówi, lecz autorytet, jaki przez niego przemawia.
Wygląda na to, że rada Dalajlamy szerokim gestem przyznaje identyczną wartość dominującym światowym religiom, do tego stopnia, że w rzeczywistości zdaje się nie być ważnym to, w której z nich przyszło ci się urodzić. Chociaż Dalajlama zachęca do wzajemnej tolerancji i kontynuowania dialogu pomiędzy wyznaniami, jednocześnie zdaje się nie być gotowy na zakwestionowania status quo. W tym samym czasie, jednym z powodów przyczyniających się do stale rosnącej liczby Europejczyków i Amerykanów skłaniających się ku buddyzmowi i innym nie judeochrześcijańskim tradycjom, jest dokładnie kwestionowanie tego statusu quo.
Dalajlama stał się więcej niż tylko reprezentantem buddyzmu tybetańskiego. Czy mu się to podoba czy nie, stał się dla pluralistycznego i indywidualistycznego świata postmodernistyczną ikoną, cieszącym się niesamowitym sukcesem performerem; tutaj na zachodzie religijne wierzenia i duchowa praktyka nie są już uważane za elementy odziedziczonych wyznań, które mają być bezkrytycznie akceptowane. Uważane są raczej jako wybory, których dokonuje się z własnej woli i na własną odpowiedzialność. Zbyt łatwym jest mówienie w pogardliwym tonie o „duchowym supermarkecie” jak mają w zwyczaju czynić osoby reprezentujące religijne tradycje (wliczając w to samego Dalajlamę). Czyniąc tak, ryzykują dalszą alienację samych siebie od tych, którzy kwestionują autorytet religii swoich przodków i poszukują w zamian poświęcenia i zaangażowania w praktykę, która w specyficzny sposób odpowie na potrzeby wynikające z ich osobistego i społecznego doświadczenia.
Jeżeli zalecenie Dalajlamy jest uzasadnione teraz, wynika z tego, że prawdopodobnie byłoby uzasadnione również w przeszłości. W takim przypadku czy należy sądzić, że nie pochwala on nawrócenia się Tybetańczyków z ich animistycznej wiary na buddyzm w VIII wieku? Jeżeli jednak, jak można byłoby sensownie oczekiwać, uważa on przekaz buddyjskich nauk z Indii do Tybetu jako chwalebny początek kultury religijnej, o której ocalenie walczy teraz na uchodźstwie, to, na jakiej podstawie zniechęca on swoich zachodnich admiratorów do zaprzestania adoptowania buddyzmu w dzisiejszych czasach?
W przeszłości, czy to w Lhasie czy w Rzymie, nawrócenie było narzucane poddanym dzięki retoryce wyższości i wyjątkowości, tłumieniu alternatyw, groźbom kar piekielnych lub po prostu dzięki królewskiemu dekretowi. Dlaczego więc dzisiaj, kiedy wolność wyboru celebrowana jest jako jedno z wielkich osiągnięć liberalnych demokracji, nie zachęca się do bardziej aktywnego praktykowania tej wolności w zakresie najbardziej istotnych i głębokich pytań dotyczących naszej egzystencji? Zachęta taka, zamiast promować cichą ugodę z ustanowionymi wierzeniami naszych religijnych i świeckich instytucji, mogłaby inspirować każdego z nas do szczerego i bezpośredniego stawiania czoła tym pytaniom.
Zwracając się do ludzi, którzy zmagali się z podobnymi dylematami dotyczącymi tego, jaką życiową ścieżkę wybrać, Budda wypowiedział pewnego razu następujące słowa: „Nie zadowalajcie się pogłoskami, tradycjami, legendami, lub tym, co mówią pisma, nasuwają przypuszczenia, logiczne wnioskowanie, ciężarem ewidencji, czy upodobaniami do opinii powstającymi po pewnej dozie namysłu, umiejętnościami kogoś innego lub myślą 'ten mnich jest naszym nauczycielem'. Kiedy czujecie w sobie, że: 'te rzeczy są zdrowe, bez winy, zalecane przez kogoś mądrego, i kiedy będąc przyswojone i wdrożone w życie, prowadzą ku dobrobytowi i szczęściu', wtedy powinniście je praktykować i mieć je za schronienie”.
Pomimo tego, że sceptyczna i pragmatyczna rada Buddy skierowana była ku publiczności w północnych Indiach dwa i pół tysiąca lat temu, posiada ona dziwnie współczesny wydźwięk. Zamiast sugerować swoim słuchaczom pozostawanie w tradycji, w której się urodzili lub nawrócenie się na inną, ponieważ są pod wrażeniem wiarygodności jej doktryn lub autorytetu nauczyciela, Budda radzi im, aby sami odkryli to, jakie są rzeczywiste korzyści płynące z praktykowania tych nauk.
Ci, którzy dzisiaj na Zachodzie przyswajają sobie buddyjskie idee, wartości i praktyki niekoniecznie zainteresowani są wiązaniem się z kolejnymi religijnymi instytucjami. Odkrywają to, że podejście Buddy zawierające się w słowach „wypróbuj to i obserwuj” idzie doskonale w parze ze zdrowym sceptycyzmem. Jeżeli zinterpretuje się radę Dalajlamy jako zachętę dla ludzi Zachodu, aby pozostać wiernym swojej własnej świeckiej tradycji, wówczas ateiści i agnostycy mogą upewnić się, co do tego, że nieteistyczne i samowystarczalne podejście buddyzmu jest w znacznym stopniu zgodne z ich własnym punktem widzenia. Jednocześnie może to umożliwić buddyzmowi odzyskanie swojej własnej krytycznej i pragmatycznej perspektywy, która z przyczyn historycznych, była często przysłonięta przyjmowaną przezeń tożsamością religijnego wyznania.