Czterdziestodniowe odosobnienie Dorota Bury |
Recenzja książki Mary Paterson „Mnisi i ja”, przeł. Maciej Lorenc, Illuminatio 2013
|
Mary Paterson, instruktorka jogi z Toronto, wybiera się na czterdziestodniowe odosobnienie w Plum Village, ośrodku buddyjskim we Francji utworzonym przez wietnamskiego nauczyciela buddyjskiego, mistrza medytacji i autora książek o buddyzmie Thich Nhat Hanha. Do Plum Village, w którym na stałe mieszka wspólnota mniszek i mnichów, uczniów wietnamskiego mistrza, ściąga co roku wielu ludzi z całego świata, by odnaleźć duchowy spokój, poszerzyć swoje horyzonty, odzyskać równowagę po trudnych przeżyciach i posłuchać mądrych wykładów... Powody bywają najróżniejsze. Mary Paterson pokonuje ocean, ponieważ jest zafascynowana naukami buddyjskimi, a po śmierci ojca potrzebuje czegoś, co uleczy jej smutek i pomoże jej – jak sama pisze – „odbudować dom”, czyli odzyskać poczucie bezpieczeństwa i znaczenia życia. Nawiązania do okresu, w którym towarzyszyła ojcu w chorobie i śmierci przewijają się w całej książce. Świadczy to o głębi smutku, jaki wywołały w niej te doświadczenia. Jest jednak także bardzo autentyczne i wzruszające.
Czterdziestodniowe odosobnienie nie jest przypadkowym wyborem. Jak wspomina autorka na początku, czterdzieści dni to okres, w którym człowiek może odkryć prawdę. Czterdzieści dni trwał post Jezusa na pustyni, tyle samo czasu medytował Budda pod drzewem oświecenia. Mary Paterson w dniu śmierci swojego ojca miała czterdzieści lat.
Wielu czytelnikom może nasunąć się skojarzenie z bestsellerem „Jedz, módl się i kochaj” autorstwa Amerykanki Elisabeth Gilbert, w którym osią wydarzeń jest podróż w poszukiwaniu utraconego sensu życia po traumatycznym doświadczeniu. Jednak podobieństwo to jest pozorne. Tam znacznie ważniejszą rolę odgrywa przyjemność czerpana z pozytywnych doświadczeń, podczas gdy w książce Paterson widać autentyczną potrzebę znalezienia głębszego sensu we wszystkim, czego może doświadczyć współczesny człowiek, mieszkaniec dużego miasta w zachodnim kraju, a także odzyskania tego, o czym w ferworze życia się zapomina.
Książka „Mnisi i ja” nie jest wiernym zapisem tego, co działo się dzień po dniu podczas zimowego odosobnienia w francuskim ośrodku buddyjskim. Autorka dość swobodnie łączy wrażenia z pobytu w miejscu sprzyjającym szukaniu sensu istnienia, własne wspomnienia, spostrzeżenia na temat ludzi obecnych na odosobnieniu i tych pozostawionych w kraju, obrazki z choroby i umierania ojca oraz nauki Thich Nhat Hanha. Czyni to jednak z lekkością i we wszystkim próbuje odkryć buddyjską prawdę.
Taka forma przekazania podstawowych nauk buddyjskich wydaje się dość trafnym wyborem. Mary Paterson unika suchego tonu typowego dla książkowych definicji i teorii, zaś czytelnik może poznać idee takie jak prawo przyczyny i skutku, Cztery Szlachetne Prawdy, współzależność wszystkich zjawisk, znaczenie uważności, szacunek dla innych istot, nie odczuwając znużenia. Mamy co prawda przytoczenia fragmentów wykładów Thich Nhat Hanha, cytaty z dzieł innych mistrzów, które autorka uznała za inspirujące, ale wszystko poparte jest osobistymi obserwacjami autorki dokonanymi na miejscu lub w jej przeszłym życiu.
Podtytuł książki brzmi „Jak w znalezieniu miejsca na Ziemi mogą pomóc nasiono granatu, wypchana walizka i grupa śpiewających buddystów?”. Intrygujące. Rzeczywiście – już pierwszego dnia, a właściwie wieczora, nauczycielem Mary równie skutecznym jak wietnamski mnich okazuje się... pająk. Drobiazgi codziennego życia, takie jak łupanie orzechów, spoglądanie na las bambusów, gotowanie zupy dla wystarczająco uważnego i otwartego umysłu stają się mocnymi lekcjami, pozostawiającymi po sobie niezatarte wrażenia i wnioski. Wypchana walizka uczy nieprzywiązywania się do rzeczy i szukania innych wartości niż posiadanie, pająk w kabinie prysznicowej daje impuls do rozluźnienia się, nabrania świadomości własnego ciała i przyjmowania każdej sytuacji ze spokojem, woda płynąca z kranu przypomina o konieczności szanowania zasobów Ziemi.
Atutem jest również to, że Mary Paterson nie unika trudnych tematów, takich jak cierpienie, smutek, gniew, rywalizacja. Takie wrażenia pojawiają się w interakcjach z innymi gośćmi Plum Village. Czterdziestodniowa podróż ku zrozumieniu świata nie jest pasmem olśnień i wzniosłych doznań. Mimo wzbudzających szacunek pobudek, jakimi kierowali się przybywający do ośrodka, na miejscu okazują się tylko ludźmi i nieobce są im małostkowość, egoizm, strach, złość.
Co budzi wątpliwości? Bezkrytyczny zachwyt autorki mnichami, mniszkami i ich prostym życiem w klasztornej wspólnocie. Wszystkie mniszki i wszyscy mnisi bez wyjątku w oczach autorki mają piękne, dostojne twarze, emanują spokojem i duchową siłą. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jest to wręcz idealizowanie ludzi, którzy wyrzekli się zwyczajnego życia, by oddać się rozwojowi duchowemu. Kilkakrotnie zresztą Paterson zastanawia się, czy nie wyrzec się na przykład swoich pięknych, długich włosów i nie ogolić głowy na wzór mniszek.
Bardziej sceptycznych czytelników może też razić pojawiający się w niektórych miejscach nazbyt dydaktyczny ton, są to jednak naprawdę nieliczne przypadki.
Te drobne wady nie umniejszają w każdym razie faktu, że towarzysząc autorce w jej podróży duchowej, sami odkrywamy dzięki niej prawdy, które docierają głęboko i zostawiają trwały ślad w umyśle.
Dorota Bury |