Kto jest mistrzem?
wywiad z Wojciechem Eichelbergerem
Wojciech Eichelberger urodził się w 1944 roku w Warszawie, psycholog, współzałożyciel Laboratorium Psychoedukacji - najstarszego w Polsce ośrodka psychoterapii i treningu psychologicznego. Od blisko trzydziestu lat pracuje jako psychoterapeuta. W pomaganiu ludziom łączy perspektywy: psychologiczną i duchową. Autor wielu książek oraz programów telewizyjnych.
|
Można żyć bez mistrzów?
Bez pomocy mistrzów byłoby nam trudno odnaleźć drogę. Mistrzowie są po to, by nas inspirować, byśmy chcieli stawać się tacy jak oni. Są zachwycającym urzeczywistnieniem tego, czym w istocie jesteśmy. Gdy na końcu drogi odkrywamy wreszcie, że od zawsze w mistrzu widzieliśmy i poszukiwaliśmy siebie - rola mistrza się kończy.
Każdy z nas ma w sobie mistrza?
Każdy z nas w swej istocie jest mistrzem. Ale tylko mistrzowie wiedzą o tym naprawdę, ponad wszelką wątpliwość. Tylko oni tego doświadczyli. Na tym polega ich mistrzostwo. Dopóki sami tego nie wiemy, musimy im uwierzyć na słowo - a potem iść drogą, którą oni przeszli.
W naszym redakcyjnym cyklu "Mistrzowie pilnie poszukiwani" przedstawiamy ludzi, którzy wywarli wpływ na innych, inspirowali do rozwoju, przekraczania siebie. Niedawno zadzwoniłam do bardzo znanego aktora z prośbą, aby opowiedział o swoim mistrzu. Bez wahania stwierdził, że na swojej drodze nie spotkał nikogo takiego. Nie dawałam za wygraną: "To może być ktoś z dzieciństwa, dziadek, wujek, nauczycielka". "Nie pamiętam". "A ktoś, kto nauczył pana zawodu?". "Sam się nauczyłem". "A mistrz duchowy? Może być nieżyjący..." - podpowiadałam, bo wydawało mi się niewiarygodne, aby można było żyć, nikomu niczego nie zawdzięczając. Aktor się zmartwił: "Pomyślę jeszcze...". Ale nikt nie przyszedł mu do głowy.
Wielu z nas żyje w przekonaniu, że mistrz nie jest do niczego potrzebny, że wszystko już wiemy i po
trafimy. Wtedy całe bogactwo istnienia przykrawamy do wymiarów tej wielkościowej iluzji. Inni utracili wiarę. Nie wierzą w to, że mistrzowie istnieją. Noszą w sercu przeświadczenie, że nie ma na tym świecie nikogo, komu mogliby zaufać. To często ci spośród nas, których bezgraniczna wiara w miłość rodziców doznała ogromnego zawodu.
Po czym poznać mistrza? Znałam wielu nauczycieli - matematyków, fizyków, filologów, którzy osiągali nieprzeciętne wyniki w swojej pracy, a jednak nikt nie mówił o nich, że są mistrzami. Tymczasem nazywamy tak bardzo często skromnych, prostych ludzi.
Ludzie, którzy osiągając zawodowe mistrzostwo, zaniedbali swój osobisty, wewnętrzny rozwój, przez co nie mają do siebie dystansu, wydaje im się, że wszystko wiedzą i nie chcą się już niczego uczyć, nie budzą w nas takiego podziwu, zachwytu, jakim obdarzamy prawdziwych mistrzów. W tych ostatnich inspiruje nas przede wszystkim to, jacy są, jak żyją, jak się zachowują. Wiedza nie czyni mistrza. Najwięcej zawdzięczamy tym mistrzom wiedzy i umiejętności, którzy jednocześnie zachwycili nas jako ludzie.
Można źle wybrać mistrza, zachwycić się niewłaściwą osobą, uzależnić się. Z jednej strony mistrzowie są nam bardzo potrzebni, z drugiej - mogą być niebezpieczni.
Wybierając swego mistrza, trzeba bardzo uważać. Po świecie krąży wielu fałszywych mistrzów. To często ludzie, którzy nie mieli swoich żywych mistrzów, bo nikomu nie potrafili zaufać. Ich "mistrzowie" wykreowani są z dowolnych i wygodnych interpretacji stów dawnych mistrzów. Pseudomistrzowie pracowicie kreują także samych siebie. Ogłaszają się mistrzami, prorokami, szamanami, po czym pilnie poszukują wyznawców i hołdów. Prawdziwy mistrz nigdy nie poszukuje uczniów. Pierwszy patriarcha zen Bodhidharma miał jednego ucznia, a i to tylko dlatego, że ten nie dał się przepędzić. Dokładnie odwrotnie postępują fałszywi mistrzowie. Poszukują ludzi pragnących wsparcia i bezpieczeństwa. Tworzą zamknięte społeczności rządzące się zasadą ścisłej tajemnicy i bezwzględnego posłuszeństwa, których naczelną funkcją jest podtrzymywanie wielkościowych iluzji szefa, a nierzadko także zaspokajanie jego materialnych apetytów. Tak powstają sekty, które przez to, że nie ujawniają swoich praktyk i nie podejmują z nikim dialogu - a więc nie poddają się żadnej społecznej weryfikacji - mogą stanowić schronienie i pożywkę dla różnorakich patologii. Dlatego prawdziwy mistrz w przeciwieństwie do założyciela sekty nigdy nie oświadczy, że tylko jego droga jest prawdziwa, że tylko ona gwarantuje zbawienie, a z tymi, co myślą inaczej, nie warto w ogóle rozmawiać. Wielu, szczególnie młodych ludzi, ulega jednak fałszywym mistrzom. Przyczyna tkwi oczywiście w kryzysie rodziny i w kryzysie autorytetów. Coraz więcej sfrustrowanych dzieci szuka, gdzie tylko się da, miłości, troski, wsparcia, podstawowego poczucia bezpieczeństwa, ładu, jasno określonych reguł i norm. Nierzadko trafiają do sekt. Ale mogą też uprawiać sekciarstwo w ramach otwartych i zdrowych organizacji religijnych. Dlatego na przykład dla katolików mających sekciarskie inklinacje nawet Papież nie jest mistrzem - bo mówi o miłości, tolerancji i szacunku dla innych. A oni we wspólnocie religijnej szukają przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, zapożyczonej tożsamości i moralnego alibi dla swoich ksenofobii i uprzedzeń.
Prawdziwy mistrz mówi rzeczy niewygodne?
Bardzo niewygodne. Ale za to daje wiarę i wskazuje drogę prowadzącą do Prawdy. Prawdziwy mistrz nikogo od siebie nie uzależnia. Jego celem jest jak najprędzej przebudzić uczniów do rzeczywistości ich własnego, przyrodzonego mistrzostwa - czyli uczynić ich ludźmi całkowicie wolnymi. Wolnymi również od niego.
Gdy już prawie trzydzieści lat temu zostałem uczniem mojego pierwszego nauczyciela Philipa Kapleau, powiedział mi tak: "Uważaj, bo jestem wielkim oszustem, sprzedaję wodę nad brzegiem rzeki". Innymi słowy, oświadczył mi, że stoję razem z Nim w tej samej rzece i proszę Go, żeby mi sprzedał wodę. Dopóki więc nie zobaczę tej rzeki, będzie mi ją sprzedawał, ale z góry uprzedza, że nasza relacja oparta jest na iluzji, której źródłem jestem ja. Prawdziwy mistrz tak traktuje siebie i ucznia. Nie czuje się kimś lepszym i nie wywyższa siebie. Dostrzega mistrzostwo w swoim uczniu, jego potencjał mądrości, wolności i niezależności, i dąży do tego, aby uczeń jak najprędzej je urzeczywistnił. Budda, gdy umierał, powiedział do swoich uczniów: "Bądźcie dla samych siebie światłem". Nie zgadzał się na stawianie pomników ani uprawianie jakiegokolwiek kultu jego osoby. Mistrz wie, że uprawianie kultu jest przejawem ucieczki ucznia od jego własnego mistrzostwa, ucieczką przed wzięciem odpowiedzialności za własne życie.
Poznaję mistrza, zachwycam się nim, uwielbiam go, wszystko, co mówi, jest genialne - ta miłość sprawia, że przestaję brać odpowiedzialność za własne życie?
Idealizacja i oddanie to ważny, początkowy etap w rozwoju relacji mistrz - uczeń. W ten sposób przejawia się pokora, niezbędny warunek otwarcia się na nową perspektywę, nową wiedzę. Widzimy, jak wielu podstawowych rzeczy jeszcze nie wiemy i nie rozumiemy. Trudno się więc dziwić, że osobę, od której możemy się tego nauczyć, wynosimy na piedestał. Ale prawdziwy mistrz nie pozwoli nikomu uzależnić się od niego. Pomoże zrozumieć, że kult i idealizacja nie mają nic wspólnego z miłością i wdzięcznością. Miłość jest przeczuciem podstawowej jedności z nauczycielem i zarazem dążeniem do niej poprzez wyrzekanie się naszej fałszywej, egocentrycznej tożsamości. Idealizowanie i wywyższanie mistrza często okazuje się zakamuflowanym sposobem dodawania sobie splendoru na zasadzie: "jestem uczniem kogoś tak wyjątkowego", a także próbą zawłaszczenia nauczyciela i wpakowania mu się na kolana na resztę życia.
Jakbyśmy mówili: "Tylko ty możesz mnie uratować, weź mnie pod opiekę, zatroszcz się o mnie, wszystko zależy od ciebie...".
"... zrób tak, żebym nie musiał cierpieć i wysilać się, a ja cię postawię na ołtarzu i wszystkim opowiem, że jesteś najlepszy i najmądrzejszy". Wydaje nam się, że gdy przywłaszczymy i oswoimy sobie mistrza, to problemy naszego życia się same przez się rozwiążą. Ale prawdziwy mistrz nam na to nie pozwoli. Nie zgodzi się na żadne manipulacje, półśrodki ani kolejne iluzje. Nie da nam spocząć, dopóki nie doświadczymy Prawdy. Będzie ciągle na nowo, na tysiące różnych sposobów powtarzał: "Nie mam ci do dania niczego, czego byś już nie miał. Nie mam ci do powiedzenia niczego, czego byś już nie wiedział".
Magazyn "ZWIERCIADŁO" - luty 2003. |