Tybet - Podniebny pochówek
Ryszard Kulik Poniżej znajduje się fragment reportażu, w którym opisany jest tradycyjny sposób chowania zmarłych w Tybecie. Cały reportaż można przeczytać i przy okazji zagłosować na niego w konkursie na stronie globtroter.onet.pl. Znajdują się tam również zdjęcia ilustrujące podniebny pochówek. |
Strzeż się tych miejsc
(...) Każdy nowo przyjeżdżający dowiadywał się od pozostałych będących tu już od kilku dni o niezwykłym tybetańskim rytuale grzebalnym, który wciąż jest praktykowany w tym miejscu. Słyszę więc i ja, że około pół godziny drogi od wioski, w górach znajduje się szczególne miejsce, gdzie tybetańczycy pozostawiają ciała swoich zmarłych na pożarcie sępom. Wprawdzie ten podniebny pochówek jest najbardziej powszechną metodą grzebania - jeśli tak w ogóle w tym przypadku można powiedzieć - zmarłych w Tybecie, to jednak spotyka się go coraz rzadziej. Przed chińską inwazją zdecydowanie dominował, obecnie natomiast pod wpływem chińskiej polityki stopniowo odchodzi się od tego zwyczaju. Chińczycy poza tym skrupulatnie dbają o to, by żaden zagraniczny turysta nie był świadkiem tego niezwykłego rytuału. W stolicy Tybetu - Lasie, w hotelach, w których przebywają turyści można spotkać takie oto ostrzeżenia: "Zabrania się odwiedzania i fotografowania miejsc podniebnego pochówku zgodnie z przepisami dotyczącymi mniejszości narodowych. Turysta łamiący te przepisy będzie surowo ukarany". W Langmusi takie ostrzeżenia nie pojawiają się, uznaję więc, że mam prawo tam pójść.
Pochówek
Następnego dnia o świcie, cały podekscytowany wyruszam na poszukiwania tajemniczego miejsca. Po kilkudziesięciu minutach wspinania się pod górę, w świetle porannego słońca dostrzegam mnóstwo trzepoczących na wietrze tybetańskich flag modlitewnych. Na każdej z nich zapisane są święte teksty i mantry. Poruszane wiatrem szepczą swe modlitwy. Nieopodal powiewających flag, u podnóża wzgórza znajduje się coś, co bardziej przypomina niewielkie wysypisko śmieci niż cmentarz: walające się resztki ubrań, buty, a między tym wszystkim kawałki kości. Jest tu też kilka siekier.
W pewnym momencie okazuje się, że nie jestem tutaj sam. Na wzgórzu dostrzegam trzech mnichów palących ogień. Jeden z nich macha do mnie zachęcająco ręką. Ponad wzgórzem widzę również krążące ogromne ptaki. Wiele z nich obsiadło wzgórze, tak, że stało się ono niemal szare. Gdy dochodzę do szczytu, który jest niewielkim płaskowyżem, jeden z mnichów przywołuje mnie i pokazuje, żebym usiadł. Siedzimy tak razem przy tlących się odchodach jaka. Lama obok mnie mamrocze pod nosem mantry jednocześnie układając swoje dłonie w charakterystyczne mudry. Trwa to jakąś chwilę, aż nagle mnisi wstają i odchodzą parę metrów. Widzę, że nożami tną coś wokół kłębiących się sępów. Początkowo myślę, że mają jakieś mięso, którym karmią ptaki, ale po chwili orientuję się, że są to ludzkie zwłoki. Ogarnia mnie przedziwne uczucie. Jestem zmieszany, przerażony, zaciekawiony i nie bardzo wiem co robić. Siedzę więc dyskretnie z boku i bacznie się przyglądam. Robię też kilka zdjęć, co spotyka się - ku mojemu zdziwieniu - akceptacją mnichów (...)
Nad moją głową, bardzo nisko szybują ogromne drapieżniki. Rozpostarte skrzydła przelatujących ptaków wydają charakterystyczny, głośny dźwięk podobny do trzepoczącej na wietrze potężnej flagi. Część sępów tłoczy się na ziemi, przepychając się i czasami walcząc między sobą. Ptaki budzą grozę, ale są też niezwykle piękne: długie, białe szyje z charakterystycznym kołnierzem, potężne nogi i dzioby. Głowy niektórych sępów są krwiście czerwone.
Mnisi systematycznie ćwiartują ciało siekierami i nożami, które co jakiś czas ostrzą o pobliskie głazy. Odcięte kawałki ciała rzucają sępom albo nacinają jakiś fragment i po prostu odchodzą na kilka kroków zostawiając miejsce ptakom. Sępy widząc krew momentalnie rzucają się na szczątki i albo połykają je w całości albo rozszarpują na mniejsze kawałki. Większe kości, które pozostają nie zjedzone mnisi miażdżą siekierami i rzucają ptakom. Tak też dzieje się z głową, którą roztrzaskują dużymi kamieniami. Cały ten rytuał trwa około dwóch godzin, po którym to czasie z doczesnych szczątków zmarłego nie pozostaje nic.
Ekologiczna mądrość
Podniebny pochówek łączy w sobie pragmatyzm Tybetańczyków oraz ich szamańsko buddyjskie wierzenia. W Tybecie rośnie niewiele lasów, a drewno jest bardzo cennym materiałem. Kremacja zwłok jest więc bardzo trudnym i drogim przedsięwzięciem. Podobnie jest z grzebaniem ciała w ziemi. Górska gleba pełna skał nie nadaje się do kopania głębokich dołów, poza tym w surowym klimacie przez większość roku jest tak zamarznięta, że nie można jej ruszyć.
Tybetańczycy wierzą w podstawową jedność wszechświata. Człowiek jest jego częścią, zatem umierając wraca ponownie do kręgu życia. Tutaj dzieje się to poprzez sępy, które unoszą zmarłego wysoko pod niebiosa jednocześnie włączając go w obieg życia. Poza tym buddyzm uczy, że należy dawać siebie zarówno innym ludziom, jak i naturze. Wydaje się więc zrozumiałe, że po śmierci ofiarowuje się ciało ptakom. Mimo więc zdecydowanie negatywnej postawy Chińczyków wobec tego rytuału, którzy określają go jako barbarzyński i niecywilizowany oraz niezrozumienia i oburzenia jakie rodzi się w umysłach niektórych turystów z zachodu ten rodzaj pochówku wyraża głęboko ekologiczną mądrość starożytnej kultury i religii tybetańskiej (...)
Fragment pochodzi ze strony Magazynu GLOBTROTER. |