Szczęście
Lama Ole Nydahl
Lama Ole Nydahl i jego żona Hannah są pierwszymi zachodnimi uczniami XVI Karmapy - jednego z największych mistrzów medytacji naszych czasów. Na jego prośbę wprowadzili nauki buddyzmu Diamentowej Drogi do zachodniego kręgu kulturowego, zakładając ponad 400 ośrodków na całym świecie.
|
Co o szczęściu mówią nauki buddyjskie? Odpowiem na to pytanie w oparciu o rozległy pogląd kogoś, kogo w buddyzmie tybetańskim nazywa się joginem.
Zasadniczo w buddyzmie rozróżnia się szczęście uwarunkowane i nieuwarunkowane, jego rodzaj relatywny i absolutny. Szczęście relatywne wiąże się z doświadczeniami, absolutne zaś z samym doświadczającym. Kiedy spoglądamy na świat zewnętrzny - fabryki, ulice, domy i samochody - oczywiste staje się to, że powodem ich powstania był fakt, iż istoty pragnęły przyjemnych doświadczeń. Szpitale i więzienia zaś wybudowano po to, by pewnego rodzaju cierpień uniknąć. Właściwie stale próbujemy zmieniać warunki zewnętrzne w nadziei na przyjemne sprzężenie zwrotne. Bez względu na to, jak wspaniałe są domy, samochody, krajobrazy, to nie one przecież mogą odczuwać szczęście. Naprawdę szczęśliwy może być jedynie umysł. Ten, kto patrzy przez nasze oczy i słucha przez nasze uszy, jest właśnie sferą, w której wszystko to się wydarza. Dlatego też powszechne próby oparcia szczęścia na czynnikach zewnętrznych są z natury nie tylko doraźne, ale i chybione. Przypominają porywanie się z motyką na słońce. Żadna próba osiągnięcia trwałego szczęścia w oparciu o czynniki uwarunkowane po prostu się nie powiedzie.
Zwłaszcza w chwili śmierci oczywiste staje się, że - jak powiadają Duńczycy - "ostatnia koszula nie ma kieszeni". Nie możemy niczego ze sobą zabrać i dlatego liczą się wtedy tylko trwałe wartości. Mądrze jest więc poświęcić nasz czas na odnalezienie podstaw rzeczywiście trwałego szczęścia. Skoro wszystko, co uwarunkowane, wytworzone lub zrodzone, jest z samej swej natury nietrwałe i relatywne, to nie może istnieć wiecznie i musi również ponownie się rozpaść. Właśnie dlatego istoty, które nie wiedzą nic o swym bezczasowym umyśle, napotkają trzy rodzaje cierpienia.
Pierwszym jest stan katastrofy, kiedy wszystko się wali. Na przykład jesteście ciężko chorzy, połowa waszej rodziny i przyjaciół umiera, wszystko się rozpada i życie staje się dramatem pełnym bólu i tragizmu. Drugi rodzaj cierpienia często bierze się mylnie za szczęście - jest to doświadczenie nowości związane z tym, iż rzeczy wciąż się zmieniają. Niektórzy myślą: "Wciąż nowe obrazki - jakie to ekscytujące!", póki nie nadejdzie moment, kiedy usiłują je zatrzymać, co oczywiście nie może się udać i w końcu wszystko przecieka nam przez palce, pozostawiając uczucie straty. Wreszcie istnieje trzeci poziom cierpienia, wyrażający się jako poczucie niespełnienia lub frustracji. Większość ludzi, zbyt pochłonięta dwoma poprzednimi rodzajami cierpienia, nawet go nie zauważa. Polega on na tym, że umysł jest prawie zawsze zaciemniony. Ledwie pamiętamy dzień wczorajszy, a zeszły tydzień zdążył już wywietrzeć z pamięci. Nie pamiętamy swych narodzin, ani poprzednich żywotów, nie wiemy także, co się wydarzy w przyszłości. Zawsze mamy do czynienia przynajmniej z jednym z tych trzech rodzajów cierpienia, póki ich sobie nie uświadomimy i nie zaczniemy zamieniać wartości przemijających na te rzeczywiście godne zaufania.
Na czym więc możemy naprawdę się oprzeć w tym świecie? Nie wchodzi tu w rachubę ani materializm, ani nihilizm. Zewnętrzne i wewnętrzne zjawiska nie cechują się ani istnieniem, ani nieistnieniem. Na tej samej zasadzie jak przychodzą i odchodzą myśli oraz uczucia, można też sprawić, że składowe atomu zaczną znikać, a jednocześnie cząstki elementarne znów się będą mogły wyłaniać z najwyraźniej pustej przestrzeni. Oznacza to, że oba te skrajne poglądy filozoficzne straciły dziś swe naukowe podstawy. Zarówno bytu jak i nie-bytu nie można wykazać i potwierdzić - trzeba je postrzegać jako dwie strony tej samej całości. Kiedy poszukujemy prawdziwej esencji, przedmioty znów znikają, gdy zaś próbujemy utrzymać pustość przestrzeni, wypełnia się ona sama z siebie. Jeśli tak właśnie się dzieje, to na czym możemy się oprzeć? Cóż posiada moc utrzymywania rzeczy? Jednemu tylko można całkowicie zaufać - potencjałowi przestrzeni. Przestrzeń to o wiele więcej niż jakaś czarna dziura czy nicość. Często wiemy, kto do nas dzwoni, zanim usłyszymy głos w słuchawce, albo otrzymujemy listy od osób, o których intensywnie ostatnio myśleliśmy. Nie wiąże się to z doskonalszym widzeniem lub słyszeniem, lecz z tym, że na chwilę zapomnieliśmy o oddzieleniu od całości. Kiedy po prostu w niej pozostajemy, nadzy, otwarci oraz spoczywamy w tym, co się wydarza, zaczynają dziać się takie rzeczy. W takich chwilach doświadczamy nie tylko poprzez nasze zmysły, ale poprzez wibrację każdego atomu w naszym ciele. Ponieważ przestrzeń i energia wewnątrz i na zewnątrz są wyrazem tej samej całości i nie mogą być rozdzielone, zawsze pozostajemy w kontakcie ze wszystkim. W buddyzmie nazywane jest to stanem prawdy, dharmakają w sanskrycie i czöku po tybetańsku. Oznacza to, że wszystko jest częścią tej samej całości. Na innym poziomie oznacza to, że przestrzeń jest jak pojemnik, w którym się znajdujemy. Owo odczuwanie całości nie zwalnia nas z potrzeby oceny odległości między rzeczami. Tego wymaga przetrwanie. Na przestrzeni dziejów ten, kto potrafił ocenić, jak blisko znajduje się tygrys, a dziś nadjeżdżająca ciężarówka, zwykle miał szansę przetrwać i przekazać dalej swoje geny. Dlatego dziś wielu ludzi opiera się początkowo takiemu rozumieniu całości. Jednakże o wiele więcej przestrzeni - co oczywiste - jest poza rzeczami, niż pomiędzy nimi. Jeśli ma się świadomość odległości między gwiazdami w kosmosie, to wtedy nawet Australia jest blisko. Doradzam próbę postrzegania rzeczy z takiej perspektywy. Bardzo ważne jest, aby widzieć przestrzeń jako coś, co łączy istoty oraz jest żywe, a na dodatek przypomina pojemnik, który umożliwia przekaz informacji między nimi.
Przestrzeń odgrywa tu jednak znacznie większą rolę od świadomości i właśnie dlatego jest ona tak interesująca; w swej naturze jest radosna. Promienność samego umysłu jest o wiele bogatsza od uwarunkowanych doświadczeń radości, do których tak wszyscy dążymy. Najlepsze chwile życia są faktycznie podarunkami i pojawiają się wtedy, gdy istoty zapominają o sobie samych. Są to takie sytuacje, jak spoczywanie w ramionach ukochanej osoby, gdy znika uczucie oddzielenia - ów bezczasowy moment bycia jednością. Tu właśnie może się zamanifestować nieodłączna umysłowi, odwieczna radość, która już nas nie opuści, gdy pozostaniemy poza nadzieją i strachem, w bogactwie bezpośredniego doświadczania. Stan ten jest nieoddzielny od przestrzeni, wyraża swoje nieograniczone właściwości i jest w najwyższym stopniu przekonujący. Najwyższa radość jest zatem nieodłączna od spontanicznego wglądu umysłu i stanowi przekaz mądrości. Przestrzeń jest radością umysłu, stanowi podstawę wszystkiego, co zewnętrzne i wewnętrzne i może nawet w tym rozpoznać samą siebie.
Wreszcie, ponieważ przestrzeń jest nieograniczona, wyraża się jako miłość. Nie oznacza ona tego rodzaju dobroci, kiedy to jako ludzie Zachodu, z inteligentnych, wysoko rozwiniętych społeczeństw, uważamy, że powinniśmy pomagać istotom w biednych częściach świata. Jest to oczywiście bardzo dobre, szczególnie jeśli daje się im możliwość posiadania mniejszej liczby dzieci. To jednak tylko cień owego nieograniczonego doświadczenia, w którym miłość wyłania się z poczucia bycia jednością. Kiedy podmiot, przedmiot i doświadczenie są całością, a własnych życzeń szczęścia nie można oddzielić od życzeń innych, znajdujecie się w owym stanie absolutnym. Na świat patrzy się wtedy z poczuciem niezwykłej naturalności. Nie ma żadnej wątpliwości, że wszystkie istoty chcą być szczęśliwe i uniknąć cierpienia. Przygotowaniem do tego pełnego rozwoju umysłu jest buddyzm Wielkiej Drogi, czyli Mahajana, natomiast osiąga się go szybko dzięki niezliczonym zręcznym metodom Diamentowej Drogi. Trzy stare szkoły buddyzmu tybetańskiego, oparte na medytacji i przekazie, szczególnie szybko wiodą nas do tego stanu. Nazwy takie jak Wielka Pieczęć lub Wielka Doskonałość oznaczają, że podstawa, droga i cel stają się wyzwalające. Szczególnie w linii Kagyu, którą reprezentuję, lustro i jego promienność nigdy nie są rozdzielone. Przestrzeń i radość pojmowane są jako jedność. To, co patrzy przez nasze oczy i słyszy przez nasze uszy, to przejrzyste światło. Nie jest ono niczym zewnętrznym. Nie przypomina ono jednak błyszczącego światła projektora. Jest to natomiast ciągły stan świeżości, ekscytujące tu i teraz, przy którym w bezpośrednim powiązaniu z samym doświadczeniem pojawiają się chwilowe wglądy. Kiedy poczucie "aha" trwale łączy się z każdym doświadczeniem, osiągamy prawdziwą radość i cel.
Taki trwały stan osiąga się w pełni tylko poprzez badanie, kim naprawdę jesteśmy. Tego rodzaju analiza da nam przekonanie, że nie możemy być ciałem. Ciało ciągle się zmienia. Zostało urodzone, później umrze, a teraz podlega ciągłym zmianom. To, co nie ma trwałej natury, nie może istnieć naprawdę. Doświadczenie, że nie jest się ciałem, najpierw zdumiewa ludzi, potem zaś daje naprawdę sporą ulgę. Któż chciałby być czymś, co się starzeje, choruje i w końcu umiera? Bez wątpienia żadne przemijające ciało nie może stanowić podstawy prawdziwego szczęścia.
Niektórzy, sfrustrowani faktem, że ciało nie daje oparcia, identyfikują się następnie ze swoimi myślami i uczuciami. To jednak jest jeszcze mniej przekonujące. Stany umysłowe istot zmieniają się jeszcze wyraźniej niż ich zewnętrzne opakowanie. W dialogu diabła (Mefistofelesa) z Faustem u Goethego pierwszy stwierdza, że nic nie zmienia się szybciej niż ludzkie emocje. Ten, kto identyfikuje się z uwarunkowanymi stanami umysłu, będzie naprawdę pomieszany. Jedyne prawdziwe uczucia, niezmienne i ponadczasowe, jak ocean pod falami, to nieustraszoność, radość i prawdziwe współczucie. Są takie dlatego, że wywodzą się z jednej przyczyny, która pozostaje niezmienna - jest nią promienna i nieograniczona przestrzeń umysłu. Tylko przestrzeń nie została stworzona i istnieje sama z siebie. Jak już wspomniałem, jest w swej naturze bogata i radosna, a jako pojemnik jest nieograniczona. Bez wysiłku wyraża współczucie i wszystko jednoczy.
To właśnie jest cel nauk Buddy. Chce on, aby istoty doświadczały, że są raczej oceanem niż jego falami; ma na celu wyzwolenie wszystkich poprzez pokazanie im lustra za odbiciami. Jeśli ktoś potrafi doświadczać siebie samego jako promienności, która wie, to nie będzie go rozpraszał strumień wszystkich poznawanych rzeczy. Tego właśnie chce Budda nauczyć istoty. Nieograniczoną radość, którą wskazuje, osiąga się poprzez poznanie samego umysłu. Kiedy rozumiemy, że nie został on ani narodzony, ani stworzony, wszystko w życiu staje się podarunkiem.
Kiedy ludzie potrafią już zaufać swojej wewnętrznej naturze buddy, medytacje Diamentowej Drogi umożliwiają im pracę nad umysłem poprzez formę lub abstrakcję. Forma wiąże się z fazą budowania i fazą stapiania lub rozpuszczania. Tu Buddowie pojawiają się przed lub nad nami jako formy ze światła i energii. Sprzężenie zwrotne powoduje ruch w kanałach energetycznych ciała. Jest to nadzwyczaj radosne i zasiewa nasiona ponadosobistych zdolności i właściwości. Kiedy ów aspekt Buddy jest już skonkretyzowany, stwarzamy dodatkowy pomost wibracji - mantrę - pomiędzy nami i formą ze światła. W końcu rozpuszczamy formę w światło i stapiamy się z nią tak naturalnie, jak woda łączy się z wodą, a światło stapia się ze światłem. Wtedy wszelka forma znika i pozostaje tylko świadomość. W swej nieograniczonej przestrzeni, poza doświadczającym, doświadczeniem i czymkolwiek doświadczanym, świadomość nie ma centrum i granic, nie istnieje w niej ani "tutaj", ani "tam". Umysł ów dzięki własnej mocy rozpoznaje swoje niezliczone właściwości. Fazie tej obcy jest wszelki wysiłek i napięcie. Różni się to zupełnie od chrześcijańskich prób, aby mieć tylko dobre myśli i od hinduistycznych, by nie mieć ich wcale, co przytępia umysł. Kiedy spoczywamy w esencji tego, co świadome, pozwalając, aby myśli naturalnie pojawiały się i znikały, bez oceniania ich, osiągamy bezczasowy wgląd. Zanim świadomość ulegnie przyćmieniu, pozwalamy znów, by pojawił się świat, świeży, promieniujący i nowy oraz dzielimy się ze wszystkimi istotami dobrymi wrażeniami, które właśnie zebraliśmy.
Jedna z medytacji Diamentowej Drogi jest bardzo głęboka i łatwo dostępna, jeśli ktoś bardzo tego pragnie. Zmienia ona ludzi dogłębnie i dwanaście razy w roku uczę jej na całym świecie. Znana jako poła, jest praktyką świadomego umierania. Dziewięć i pół wieku temu tybetański bohater Marpa sprowadził ten przekaz od swego nauczyciela Naropy, a dziś tego typu metoda istnieje prawdopodobnie jedynie w trzech "starych" szkołach buddyzmu tybetańskiego. W metodzie tej uczymy się, jak kontrolować proces umierania, aby później, w chwili śmierci, wysłać swój umysł do czystej krainy najwyższej radości. W praktyce tej pojawiają się trzy rodzaje znaków. Znak zewnętrzny jest związany z ciałem i jest nim mały otwór na głowie, w odległości około ośmiu palców od pierwotnej linii włosów. Jest to zwykle mała ranka, nic wielkiego, wrażliwa jednak na dotyk i widoczna dzięki kropelce krwi. Podczas praktyki wielu doświadcza swobodnego wychodzenia ze swego ciała. Drugi lub wewnętrzny znak to niezapomniane stany radości i wolności. Ponieważ ta potężna praktyka oczyszcza centralny kanał energetyczny ciała, pojawia się także wiele podświadomych wrażeń. Wtedy też mogą się pojawiać lęk i niepewność. Kiedy jednak dojrzałość praktykujących lub moc nauczyciela pomoże przez to przejść, ludzie mówią wówczas o prawdziwym spełnieniu i ogromnej uldze. Trzeci, tajemny znak powodzenia praktyki, to pewność, że strach w bardzo dużym stopniu już nas opuścił. Jest to świadomość, że jesteśmy w jakiś sposób niezniszczalni, że różne rodzaje cierpienia właśnie odeszły. Dzięki praktyce poła coraz więcej ludzi spoczywa we własnym centrum oraz utożsamia się bardziej z tym, kto doświadcza świadomych stanów, niż z licznymi przedmiotami tego doświadczania. Jest to doświadczenie totalne, a nie intelektualne. Każdy może z łatwością nauczyć się właściwych słów. Nie mamy żadnych wątpliwości, że ciało i mowa są naszym bogactwem, środkami przynoszenia pożytku innym istotom. W ten sposób wzrasta niewzruszona przytomność umysłu - najważniejsze z buddyjskich doświadczeń. Rozumiemy, że nie ma czego udowadniać, ani z czego się tłumaczyć. Jesteśmy tym, kto właśnie teraz słucha i patrzy, tym, kto doświadcza i jest świadomy. Nie ma sensu zgadzać się, żeby przemijające zdarzenia zewnętrznego lub wewnętrznego Disneylandu wyciągały nas z naszego centrum. Pozostając na bezpiecznym poziomie umysłu, używamy swoich ciał i mowy, aby pomóc istotom owładniętym przemijającymi i pomieszanymi stanami. Naszym prawdziwym celem jest pomaganie istotom z poziomu nieustraszonej radości i współczucia.
Budda nauczał różnych metod osiągnięcia tego celu. Ludziom mniej buntowniczym, którzy woleli unikać trudności, doradzał drogę wyrzeczenia i mówił im, by zostawali mnichami i mniszkami. Status ten daje bezpieczeństwo w społeczeństwie - nie trzeba wtedy stawać do życiowych konfrontacji i daje to rzeczywistą ochronę. Innym z kolei, tym, którzy chcieli dokonywać życiowych podbojów i pozostawić po sobie głęboki ślad w świecie uwarunkowanym, Budda doradzał życie świeckie. Nie koncentrował się już na tym, czego należy unikać, lecz na tym, co jest możliwe i atrakcyjne, na sposobach wzbogacenia życia i nadania mu większego znaczenia dla innych i siebie samych.
Nauk najwyższego poziomu Budda udzielał tak zwanym "zdobywcom" i dotyczyły one poglądu. Wcześniej nazywano ich joginami, ale dziś to określenie zbytnio się kojarzy z Hindusem w turbanie. Dlatego wybrałem nowy termin, akcentujący rezultat. Obejmuje on wszystkich, którzy nieustraszenie walczą o oświecenie. Dla zdobywców królem jest pogląd. Idzie tu o to, aby wszystkiego doświadczać na poziomie najwyższej czystości. By osiągnąć ten stan, należy zrozumieć, że nie trzeba koniecznie umrzeć, aby znaleźć się w czystej krainie, ani też nie trzeba się dokądkolwiek udawać. Jest to głęboko wyzwalający wgląd, że umysł wszystkich istot jest przejrzystym światłem, włączając w to nawet bardzo zaciemnioną świadomość pajączka, który jest w stanie pojąć tylko kilkanaście centymetrów kwadratowych swojej sieci. Jeśli na dodatek dobra karma pozwala rozpoznać wszystko jako świeże i nowe, odczuwać, że każdy atom wibruje radością i jest utrzymywany w całości przez miłość, to umysł może wtedy naprawdę dać wyraz swej radosnej mocy. Wówczas szczęście będzie trwać i jest to już tylko kwestia zaufania. Ktokolwiek odważy się zaufać swej podstawowej dobroci i przeskoczyć od lustrzanych odbić do samego lustra, dostaje wszystko. Kiedy świadomość przechodzi od fal do samego oceanu i od doświadczeń zwraca się do samego doświadczającego, wtedy pozostaje już tylko samopowstała radość.
U podstaw mojego dzisiejszego wykładu leży proste stwierdzenie: "Zachowuj się jak budda, dopóki się nim wreszcie staniesz." Zgoda? Oznacza to podwyższenie poziomu postrzegania i wystarczy tylko usunąć kurz z naszych oczu, by rozpoznać wszystko jako wyraz miłości i samopowstałej, doskonałej mądrości. Przekonamy się wówczas, że nieograniczony potencjał umysłu igra tu i teraz, a także wszędzie i zawsze. Tylko taki wgląd gwarantuje prawdziwe, absolutne i trwałe szczęście, a to właśnie doświadczenie jest bezpośrednim celem buddyjskich medytacji. Dwa i pół tysiąca lat temu, zgodnie z duchem swej epoki, Budda opisał swój stan jako "koniec cierpienia". Dzisiaj to jego stwierdzenie rozumiane zupełnie opacznie, my zaś wolimy raczej porównać doświadczenie Buddy do sytuacji, w której wkładamy palce do kontaktu, a elektryczność całego miasta przepływa przez nasze kości. Tego rodzaju intensywność, nieoddzielna od najwyższej przejrzystości i radości, jest stanem, o którym tu mówimy i właśnie dlatego buddowie na najwyższym stopniu, zwanym annutara, zawsze ukazywani są w męsko-żeńskim zjednoczeniu. Tu właśnie ludziom najbliżej jest do tego stanu radości.
Prowadzą do niego trzy rodzaje medytacji. Pierwszy uspokaja i powściąga umysł. Porównać to można do filiżanki kawy, którą przestajemy potrząsać - rzeczy naturalnie się w niej odbijają. Drugi poziom dotyczy motywacji. Tutaj nasze wchłonięcie karmi się współczuciem i mądrością, angażujemy się w pełniejszy sposób. Na trzecim i najwyższym poziomie identyfikacji z tym stanem nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Zrozumienie, siła i głęboka pewność, w połączeniu z tym poglądem i metodami, sprawiają, że nieodłączne umysłowi właściwości w pełni dojrzewają. Osiągamy tu najpierw poziom jednoupunktowienia, umysł bowiem jest bogaty i nie potrzebuje niczego znikąd. Gdziekolwiek jest, pozostaje szczęśliwy. Następnie przestajemy być sztuczni, ponieważ promienność tego, co jest tu i teraz, wykracza poza wszelkie wyobrażenia. Po trzecie, umysł staje się świadomy samego siebie we wszystkim, co się wydarza, a w każdym doświadczeniu odczuwany jest nieporuszony doświadczający. Lustro jest bardziej promienne niż odbicia, a bycie świadomym jest ważniejsze niż wszystkie przemijające przyjemności lub przykrości. W końcu, na czwartym poziomie żaden świadomy wysiłek nie jest już potrzebny. Bez wątpliwości i oddzielenia między przedmiotem, podmiotem i działaniem, automatycznie robimy to, co w dłuższej perspektywie przynosi istotom rozwój.
W końcu doszliśmy do punktu, który dla psychologów i terapeutów musi być wyzwalający, a mianowicie do stwierdzenia, że prawda zbiorowa na poziomie relatywnym jest iluzoryczna. Większość sądzi, że pomiędzy różowymi wzlotami i szaro-czarnymi upadkami musi istnieć coś rzeczywistego, poziom prawdy, na którym można się oprzeć. Na poziomie uwarunkowanym nigdy tego nie odkryto. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś naprawdę obecnego i niezniszczalnego, znajdzie tylko przestrzeń. Tylko z przestrzeni wszystko się wyłania. To dzięki jej przejrzystości poznawane są wszystkie rzeczy, a wszystko, co zewnętrzne i wewnętrzne powraca do jej bezgranicznej esencji. W tej doskonałej przestrzeni najwyższa radość, miłość, moc, odwaga, energia, mądrość i wgląd wzajemnie się doskonalą. Innymi słowy, zdobywamy tu prawdziwą pewność. Najwyższy poziom funkcjonowania jest najwyższym poziomem prawdy. Im lepiej się czujemy, tym łatwiej wszystko się dzieje; im bardziej ekscytujące strony umysłu się ujawniają, tym bardziej zbliżamy się do stanu buddy. Jest tylko jedna różnica pomiędzy Buddą a innymi - on już rozwinął wszystkie właściwości ciała, mowy i umysłu. Każdy może uczynić dokładnie to samo. Jak już kilkakrotnie wspomniałem, droga i cel są równie wspaniałe.
Życzę wam dużo szczęścia!
Źródło: Forma i Pustka. Od buddyzmu do nauki i z powrotem, red. Artur Przybysławski. |